Kilkadziesiąt
lat istnienia w powojennej Polsce zasadniczej służby wojskowej utrwaliły w
świadomości społeczeństwa bardzo jednoznaczne pojęcia rezerwy oraz rezerwisty.
Pomimo tego, że od uzawodowienia armii minęło 6 lat, dla bardzo wielu ludzi
rezerwista to ktoś, kto odbył służbę wojskową, z pompą oraz śpiewem odszedł do
cywila i teraz wspominając z kolegami stare dobre czasy, czeka na ewentualne
powołanie na okresowe szkolenia rezerw czy też mobilizację na wypadek zagrożenia.
Tymczasem w
przypadku armii zawodowej takie rezerwy są jedynie jednym z elementów
potencjału mobilizacyjnego kraju i to elementem jedynie uzupełniającym w
stosunku do zasadniczych rezerwy, którymi dysponować powinno państwo.
Po
zawieszeniu poboru do wojska w 2008 roku dopiero 2 lata później zorientowano
się, że wraz z odchodzeniem kolejnych roczników poborowych do cywila, zaczęło
wysychać źródło rezerwistów. Powołano wiec, czym prędzej, ochotniczą formacje
rezerwową, czyli Narodowe Siły Rezerwowe.
Pomijając
już błędy, jakie popełniono przy tworzeniu tejże formacji to swój znaczący
udział w złej sławie NSR miało także utrwalone w społeczeństwie rozumienie
terminu rezerwa. Zamiast być celem samym w sobie dla tych, którzy chcieliby
służyć swojemu krajowi, a którym życie osobiste lub zawodowe nie pozwala na
zostanie zawodowym żołnierzem NSR stały się niejako swoistą poczekalnia, przechowalnią
dla tych, którzy chcieliby zostać czynnymi żołnierzami, ale dla których brakło
etatów.
Zamiast być
efektywną siłą rezerwową stały się „kombinowanym sposobem” na zdobycie paru
dodatkowych punktów w nadziei na upragniony kontrakt. Efektem pośrednim zaś
takiego podejścia do rezerwy było też to, jak NSR jest traktowany i postrzegany
przez wojsko. Jak armia drugiej kategorii, półżołnierze, którzy przecież
nigdzie nie byli, nie służyli, więc co oni tam wiedzą. Przecież w wojsku można
być tylko zawodowcem albo byłym zawodowcem w rezerwie. Dla rezerwy w takim
rozumieniu, jakim miały być NSR nie ma w mentalności żołnierzy miejsca. Również
sami członkowie NSR mają udział w tworzeniu niekorzystnego obrazu własnej
formacji uważając się niejednokrotnie za pełno etatowych żołnierzy, co przy
różnicach w wyszkoleniu, czasie na niego poświeconym oraz zadaniach stawianych
przed obiema formacjami tworzy dodatkowe nieporozumienia i dodatkowo dyskredytuje
pojęcie i etos rezerwisty w polskich Siłach Zbrojnych.
Tymczasem w
nowoczesnym systemie obronnym opartym na w pełni zawodowej armii siły rezerwowe
składają się z dwóch uzupełniających się elementów. Pierwszym są wspomniani już
byli żołnierze, którzy zakończyli służbę czynną i przez określony okres czasu
podlegają obowiązkowi mobilizacyjnemu na wypadek wojny. W Australii na przykład
okres ten dla byłych żołnierzy wynosi 5 lat. Drugą, liczniejsza oraz istotniejszą
z punktu widzenia systemu obronnego rezerwa są właśnie ochotnicze formacje
rezerwowe. Przykładami takich właśnie formacji mogą być Australian Army Reserve,
USAR – US Army Reserve, czy też brytyjska Army Reserve znana do niedawna, jako Territorial
Army.
Współczesny statystyczny
rezerwista nie ma za sobą wielu lat służby wojskowej (chyba, że jego jednostka
została zmobilizowana i wysłana, na przykład do Afganistanu, co w polskiej rzeczywistości
stanowi kategorię sciencie fiction). Rezerwista jest cywilem, który z jakichś
powodów nie był w stanie związać swojego życia z wojskiem na „pełny etat”. To
taki Kowalski, który jest z zawodu... ślusarzem albo prawnikiem. Zawsze marzył,
by zostać żołnierzem, ale nie wyszło... Poszedł na studia i został prawnikiem.
Albo z domu wyniósł przekonanie, że trzeba Ojczyźnie jakoś służyć, bo dziadek
był partyzantem i takie wartości mu przekazał.
Właśnie t
aki
Kowalski idzie do formacji rezerwowej, szkoli się weekendami czasami raz, dwa
razy w roku jedzie na tydzień na jakiś poligon, ale cały czas jest prawnikiem
(lub ślusarzem), a służba w rezerwach jest dla niego dodatkowym zajęciem na pół
etatu. Sposobem na spełnienie marzeń o mundurze, czy tez spełnienia swojego
obywatelskiego obowiązku. Współczesna, nowoczesna rezerwa to nie ktoś, kto był
w wojsku. To ktoś, kto ma żołnierza wspomóc ewentualnie zastąpić będąc
regularnie szkolonym w tym celu cywilem – weekendowym żołnierzem.
Dla wielu
określenie weekendowy żołnierz może być pojęciem pejoratywnym. „Starym
wiarusom” kojarzyć się będzie z bandą niedoszkolonych dzieciaków biegających po
lesie, a dla pełnym ambicji członków NSR określenie to może stanowić wręcz
„obrazę majestatu”. Tymczasem dla sprawnego funkcjonowania systemu obronnego
państwa niezbędne są obydwa elementy. Tak samo ważni są w pełni wyszkolenia
zawodowi żołnierze jak i wspierający ich i stanowiący zaplecze rezerwiści –
właśnie ci szkolący się w weekendy czy też spędzający w mundurze kilka tygodni
w roku. Każdy musi znać swoje miejsce w tym systemie, zadania, które z takiego
a nie innego miejsca wynikają i skupiać się na doskonaleniu własnych
umiejętności.
Oczywiście
możliwy powinien być w miarę swobodny przepływ zasobów ludzkich miedzy jedną
formacja a drugą. Wybijający się rezerwiści powinni mieć szansę zostania
żołnierzami zawodowymi w takim samym stopniu jak kończący swoje kontrakty żołnierze
zawodowi powinni mieć możliwość dzielenia się swoimi doświadczeniami w ramach
służby w formacjach rezerwowych. I nie należy tutaj mylić bycia rezerwistą w
starym tego słowa znaczeniu (kogoś, kto odbył służbę zasadniczą) a służbą w
formacji rezerwowej odbywaną w ramach dodatkowej pracy na emeryturze. Jednakże
możliwość przejścia z jednej formacji do drugiej nie powinien nigdy być celem
samym w sobie dla istnienia NSR. To nie przedszkole dla „prawdziwego wojska”,
to po prostu inna para kaloszy.
Aby stworzyć
sprawnie działające rezerwy należy przede wszystkim zmienić sposób myślenia.
Sposób postrzegania zarówno wojska zawodowego jak i formacji je wspierających i
uzupełniających. Być może wtedy uda się stworzyć w Polsce formacje złożone z
rezerwistów, które (tak, jak USAR oraz jednostki National Guard) będzie można
wysyłać na samodzielne zadania oraz misje poza granice państwa.