czwartek, 17 kwietnia 2014

Taktyczna broda


Podobno jej posiadanie blisko czterokrotnie zwiększa atrakcyjność w oczach płci przeciwnej, a jej głaskanie polepsza koncentrację oraz podnosi pewność siebie. Podobno dzięki niej łatwiej zlokalizować najbliższą górę, a rąbanie drzewa to pryszcz. Podobno Chuck Norris nie byłby tym, kim jest, gdyby jej nie miał.


Brodę bardzo często wymienia się wśród cech charakterystycznych muzułmanina. Wielu wyznawców islamu zapuszcza brodę, chcąc naśladować swego proroka – Mahometa. Włosy z jego brody to przecież najcenniejsze relikwie w tej religii. Trzy takie włosy przechowywane są na przykład w relikwiarzu w Kopule na Skale. Pewien meczet w Indiach został wybudowany tylko po to, by przechowywać w nim włosy z brody Mahometa. Bogobojni muzułmanie, którzy chcą naśladować proroka, mają jednak problem. Nie wiadomo bowiem, jak dokładnie wyglądał jego zarost. Stąd pojawiają się różnice dotyczące wzorca muzułmańskiej brody. Talibowie na przykład uważają, że zarostu nie należy golić. Dlatego też za ich panowania Afgańczycy musieli zapuszczać długie brody. Z kolei Bractwo Muzułmańskie zaleca swoim członkom noszenie eleganckiej, równo przyciętej bródki.

Po brodzie (czy raczej stylu, w jakim została przycięta), można było dawniej określić przynależność muzułmanina do danej grupy społecznej lub religijnej. Współcześnie różnice te coraz bardziej się zacierają. Noszenie brody uważane jest zwłaszcza wśród fundamentalistów za znak ortodoksji i wyraz przynależności do wspólnoty muzułmańskiej. Mieszkający w krajach Zachodu wyznawcy islamu często chcą w ten sposób okazać swą odrębność i tożsamość religijną. Nie wszyscy jednak muzułmanie noszą zarost, ponieważ – jak sami twierdzą – jej noszenie nie jest wymagane przez Koran. Niektórzy obawiają się, że ktoś mógłby uznać ich za ekstremistów i terrorystów, więc pozbywają się zarostu. Dzieje się tak zwłaszcza w krajach, w których toczy się konflikt między władzą a fundamentalistycznymi ugrupowaniami islamskimi. Wielu muzułmanów mieszkających w krajach zachodnich rozstało się z brodą po wydarzeniach z 11 września 2001 roku.

Dlaczego żołnierze walczący z talibami tak często noszą brody? Dlaczego, gdy myślimy o komandosach operujących w górach Hindukuszu, mamy przed oczami brodacza z karabinem?

Wszystko zaczęło się od amerykańskich żołnierzy wojsk specjalnych oraz operatorów CIA SAD, których zadaniem było przeprowadzanie operacji wywiadowczych, rozpoznanie czy wręcz współpraca z agentami wywiadu. Broda ułatwiała im wtopienie się w tłum. Byli anonimowi wśród rzeszy podobnych brodaczy. Czy dzięki zarostowi mieli oni większe poważanie wśród miejscowych? Zapewne, chociaż wątpię, czy było to regułą. Co prawda znane są przypadki, gdy przy spotkaniu ze starszyzną afgańskiej wioski żołnierze bez zarostu byli witani jako ostatni. Czy to wynika jednak z braku szacunku dla „ogolonych wojowników”? Myślę, że o wiele większe znaczenie ma fakt, iż dla większości ludów żyjących na Dalekim Wschodzie w takich spotkaniach niezmiernie istotną rolę odgrywa wiek rozmówców. Na przykład w Korei do normy należy zapytanie interlokutora o wiek, bo to, czy jest starszy czy młodszy warunkuje, jak będziemy się do niego zwracać. Pozorne faworyzowanie więc brodaczy może wynikać z założenia, że ci gładkolicy są po prostu młodzi i jako tacy powinni czekać na swoją kolej.

Po Amerykanach w krajach islamskich pojawili się komandosi innych krajów NATO i oni również szybko przyjęli zwyczaj niegolenia się. Obowiązujące specjalsów złagodzone zasady dotyczące wyglądu tylko to ułatwiały. Wchodziła więc tu w grę nie tylko moda czy praktyka operacyjna, lecz także wygoda i lenistwo. O chęci zrobienia na płci przeciwnej wrażenia prawdziwego mężczyzny, w odróżnieniu od gładkolicych naśladowców młodego aktora Zaca Efrona, nie wspomnę. Po operatorach wojsk specjalnych moda na nieregulaminowy zarost trafiła do misjonarzy z wojsk regularnych, zwłaszcza z tzw. bojówki. Nimi wbrew pozorom kierowała nie tyle chęć upodobnienia się do kolegów z jednostek specjalnych, ile raczej potrzeba odróżnienia się w ten sposób od tych, którzy misje spędzają głównie w bazach. Ot, taka demonstracja przynależności do Indian. Jak im to wyróżnianie się na tle reszty kontyngentu szło, to oczywiście zależało od tego, jak na to patrzyło dowództwo i jak restrykcyjnie były przestrzegane regulaminy. Wojsk regularnych przecież nie dotyczyły złagodzone przepisy o wyglądzie.

Po pewnym czasie nawet ci, którzy przez całą zmianę nosa z bazy nie wyściubiali, zaczynali hodować zarost. Ot, zawsze można było w domu się pochwalić, że było się na misji „Indianinem”, albo nawet sprzedać historyjkę o byciu jednym z „quiet professionals”. Sam słyszałem o co najmniej kilku przypadkach internetowego „podrywu na specjalsa”. Niektóre skuteczne, niektóre zabawne, niektóre po prostu żałosne. To jednak już temat na kiedy indziej.

Narodziła się moda. Może nie tyle narodziła, co odrodziła. Wiadomo przecież, że broda to nie wynalazek operacji „Iraqi Freedom” czy operacji „Enduring Freedom”. Brody noszono od zawsze. Nosili je wikingowie, rycerze, marynarze, piraci, wreszcie partyzanci. Co prawda nie była ona wtedy postrzegana jako element dekoracyjny, nie mówiło się o modzie. Była czymś normalnym, naturalnym. To dopiero na tle „ogolonego i wydepilowanego” przełomu XX i XXI wieku broda zaczęła być postrzegana jako coś niezwykłego i egzotycznego. Ale właśnie ten powrót do korzeni to również jedna z przyczyn popularności „taktycznej brody”.

Wojna, jak wszyscy wiemy, wyzwala w ludziach różne instynkty. Jednym z nich jest silne poczucie wspólnoty walczących żołnierzy. Poczucie przynależności do kasty „wojowników”. Mówią o sobie bracia, noszą takie same wyróżniające naszywki, niejednokrotnie nawiązujące do historycznych wojen i wypraw. Od tego już bardzo mały krok do nawiązywania do właśnie wikingów i krzyżowców (krzyż będący symbolem krucjat to dość popularna naszywka, tak samo zresztą jak „pirackie” naszywki Calico Jack czy te ze Świętym Michałem). Swojego czasu popularność w Internecie zdobyło nagraniem z Afganistanu, na którym norwescy żołnierze batalionu Telemark wznoszą okrzyk „Til Valhall”. Okrzyk wznoszony przez pradawnych wojowników, zanim ruszyli do śmiertelnego boju. Wojna wyzwala w ludziach wiele pierwotnych instynktów, a broda jest tylko jednym z tego przejawów.

Żyjemy dziś w wielkiej globalnej wiosce, dlatego trend noszenia brody błyskawicznie opanował cały świat. Wyszedł też daleko poza środowisko żołnierskie, misyjne czy wojenne. Istnieje w tej chwili nawet międzynarodowy klub posiadaczy „taktycznego owłosienia twarzy” – Tactical Beard Owners Club (TBOC), którego powstanie zainspirowane zostało właśnie brodatymi wojownikami z teatrów wojennych XXI wieku. Warunkiem przystąpienia jest oczywiście posiadanie pełnego owłosienia twarzy, ale ta broda nie może być zwyczajną brodą. To musi być broda „taktyczna”. Oznacza to, że jej posiadacz musi mieć w swoim życiorysie albo służbę wojskową, albo wykonywać pracę związaną z wojskiem lub służbami mundurowymi. Członkiem TBOC może zostać także ktoś, kto poświęca się związanemu z obronnością hobby. Jedno z haseł klubu głosi: „Jeżeli spotkasz brodatego weterana wojennego, to go słuchaj i się ucz. Bo broda to coś, co odróżnia mężczyzn od chłopców”.


Zdj. Scott Nelson/Getty Images


2 komentarze:

  1. Fajnie napisane.Szkoda,że nie mam brody.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń