Tak to się zaczęło...
... znaczy zaczęło to się dużo wcześniej, ale to był pierwszy "namacalny" efekt:
"Komandosi fejsbuka"
Odkąd na Facebooku można założyć nie tylko konto osobiste, ale również
fanpage, jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać facebookowe strony o
charakterze militarnym. W sieci jest mnóstwo mniej lub bardziej
oficjalnych stron jednostek wojskowych, baz lotniczych, rodzajów sił
zbrojnych, a nawet poszczególnych batalionów czy kompanii.
Jednak
żadna z tych stron nie miałaby racji bytu, gdyby nie skupieni wokół
niej użytkownicy, czyli fani. To oni, a raczej ich liczba i aktywność,
stanowią o popularności danego fanpage’a. Wśród fanów są profesjonaliści
związani z wojskiem czy przemysłem obronnym, byli i obecni żołnierze
oraz zwykli pasjonaci wojskowości.
Pierwszy raz z pojęciem
„miłośnicy militariów” spotkałem się jeszcze w czasach „Żołnierza
Polskiego”, a więc w epoce zdecydowanie przedfacebookowej. Godzinami
przesiadywali w sklepach militarnych, polowali na demobil, wymieniali
się informacjami co, gdzie i za ile można kupić. Dla mnie byli wtedy
zamkniętą grupą ludzi o ogromnej wiedzy na temat wojska, wyposażenia,
umundurowania i historii.
Współcześni miłośnicy militariów dużo
więcej czasu niż w sklepach z demobilem spędzają przed ekranami
komputerów. Zakupy robią on-line. W sieci szukają też informacji, a na
Facebooku – ludzi o podobnych zainteresowaniach.
To właśnie oni
są najaktywniejsi na fanpage’ach spod szyldu „military”. To są
„komandosi fejsbuka”. Są wszędzie. Na stronach polskich i zagranicznych,
na tych oficjalnych i tych nieoficjalnych (które często zezwalają na
większą swobodę wyrażania opinii). Można ich spotkać na stronach
poważnych, prezentujących wartościowe i usystematyzowane treści, jak i
tych, które jedynie hurtowo wrzucają zdjęcia (często nawet bez opisu),
licząc na jak najwięcej „lajków”.
„Komandosi” potrafią na
międzynarodowych forach walczyć o dobre imię polskich żołnierzy, do
rozgrzania klawiatury dyskutując nad konfliktami i zaszłościami
historycznymi. Cierpliwie tłumaczą reszcie świata, że nie każdy żołnierz
z polską flagą na ramieniu i w kamuflażu multicam to operator GROM-u.
Skutecznie promują polskie Siły Zbrojne na świecie. Słabość mają
zwłaszcza do Wojsk Specjalnych. Zdjęcia GROM-u, Formozy czy komandosów z
Lublińca, które prezentują polskie serwisy internetowe poświęcone
wojsku, nieomal natychmiast trafiają na tureckie, amerykańskie,
kanadyjskie czy australijskie fanpejdże. O specjalsach wiedzą wszystko.
Potrafią zaskoczyć i zawstydzić nawet profesjonalistów. Gdy
administrator oficjalnej strony jednej z polskich jednostek wojskowych
zapytany przez fana o pewien element wyposażenia żołnierzy jednostki
zasłonił się tajemnicą służbową, natychmiast jakiś inny fan udzielił
informacji na temat owego elementu.
Właśnie. Dyskusje o
wyposażeniu. „Fejsbukowi komandosi” potrafią przez kilka dni debatować
na temat zegarka operatora z JWK czy typu latarki podwieszonej pod
karabin GROM-owca. Czasami te dyskusje są pouczające, czasem zabawne,
często jednak są irytujące i kładą cień na całą społeczność. Na
przykład, gdy pada pytanie o rodzaj butów „tego żołnierza po lewej” pod
bardzo wzruszającym zdjęciem Sebastiana Łukackiego, byłego żołnierza
Jednostki Wojskowej Formoza, który po wypadku jeździ na wózku
inwalidzkim.
Internetowi maniacy militariów to dość potężne grono
osób, które mimo że niezorganizowane, to działa dość prężnie w
facebookowej cyberprzestrzeni, i sprawia, że polski żołnierz, polski
mundur i polska flaga są rozpoznawane i szanowane w tych zakątkach
globu, które do niedawna jeszcze nie wiedziały, że Polska ma w ogóle
armię. Szanowane i respektowane niejednokrotnie bardziej niż u nas w
kraju. Ale to już opowieść na inną okazję.
No a potem już poleciało... wywiady, autografy, wizyty w zakładach pracy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz