niedziela, 4 maja 2014

Lest we forget

Gdy wybuchła I wojna światowa, Australia była młodym, zaledwie 13-letnim państwem (stany australijskie zawiązały federację, tworząc Związek Australijski, 1 stycznia 1901 roku). Nowopowstały naród miał ambicje, by zaistnieć na arenie międzynarodowej. W 1915 roku zapadła więc decyzja o przystąpieniu do wojny i wysłaniu do Europy kontyngentu wojska. ANZAC (skrót od Australian New Zealand Army Corps – Australijsko-Nowozelandzki Korpus Ekspedycyjny) wyruszył do ogarniętej wojną Europy. Wkrótce żołnierze w kapeluszach z podwiniętym jednym rondem oraz ich nowozelandzcy koledzy wylądowali w Egipcie. Po krótkim szkoleniu i zgraniu pododdziałów zostali przerzuceni do Turcji na półwysep Gallipoli, którego zdobycie miało umożliwić wojskom Ententy uchwycenie cieśniny Dardanele i otworzyć drogę na Stambuł. Ciekawostką może być fakt, że operację przygotował ówczesny I lord admiralicji, a późniejszy premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill.

Lądowanie pierwszych żołnierzy ANZAC na Gallipoli odbyło się 25 kwietnia 1915 roku o godzinie 4:30. To, co miało z założenia być sprawnie i szybko przeprowadzoną operacją, zamieniło się w trwająca 8 miesięcy batalię, która pochłonęła po obu stronach konfliktu ponad 130 tysięcy zabitych i drugie tyle rannych. Gdy w styczniu 1916 roku Australijczycy opuszczali półwysep Gallipoli, zostawiali za sobą ciała ponad 8000 towarzyszy broni.

Dla młodego narodu, którego państwowość dopiero się kształtowała, był to szok. Szok, który jednak paradoksalnie scementował naród australijski i stał się jedną z ważniejszych podwalin nowoczesnego australijskiego patriotyzmu. Pierwszy, nieoficjalny ANZAC Day obchodzony był już rok później. 25 kwietnia 1916 roku ponad 2000 australijskich oraz nowozelandzkich żołnierzy przemaszerowało ulicami Londynu. Tamtejsze gazety okrzyknęły ich Rycerzami Gallipoli. Uroczystości odbywały się również w Egipcie, gdzie ANZAC stacjonował i oczywiście w samej Australii. Parady, podobne do londyńskiego marszu, odbyły się w każdym australijskim mieście i miasteczku. W niektórych wzięli nawet udział, wciąż kurujący się w szpitalach, ranni w bitwie weterani. Obwożono ich samochodami pod czułą opieką pielęgniarek. Do końca wojny dzień ten był okazją do organizowania patriotycznych spotkań, parad, festynów i uroczystości połączonych z akcjami rekrutacyjnymi.

W latach 20-tych XX wieku ANZAC Day stał się okazją do uczczenia pamięci nie tylko ofiar operacji dardanelskiej (bo tak bitwę pod Gallipoli nazywają Anglicy) ale również wszystkich 60.000 poległych w I wojnie światowej Australijczyków. W 1927 roku ANZAC Day stał się ogólnokrajowym świętem, a w latach 30-tych XX wieku na stałe wszedł do kalendarza świąt państwowych. Uroczyste marsze i apele poległych odbywały się nawet podczas II wojny światowej, chociaż groźba japońskiego nalotu uniemożliwiała uczestnictwo większej liczby ludności. Z oczywistych przyczyn zgromadzenia były wówczas zabronione.

Dziś ANZAC Day to nie tylko święto 25. kwietnia i dzień wolny od pracy. ANZAC oraz bitwa pod Gallipoli obecne są także w kulturze oraz… kuchni. W 1981 roku znany z filmu „Truman Show” reżyser – Peter Weir nakręcił film o wydarzeniach z 1915 roku. W roli głównej wystąpił młody wówczas Mel Gibson. Na znanej i popularnej także (a może przede wszystkim) w Polsce, płycie zespołu Sabaton „The Art of War”, oprócz słynnego „40: 1” znajdziemy również utwór „Cliffs of Gallipoli”. Do dnia dzisiejszego zaś przysmakiem dzieci i dorosłych są ciastka pieczone według dokładnie tej samej receptury jak te, które żony i matki pakowały do plecaków żołnierzy wyruszających na Wielka Wojnę. Ciastka zwane są Anzac Biscuits.

Australijczycy ANZAC świętują dwojako. Uroczystości zaczynają się wczesnym rankiem, tuż przed wschodem słońca. Tradycja ceremonii o wschodzie słońca (tzw. Dawn Service) ma swoje źródło w zwyczajach żołnierskich, które przestrzegane i kultywowane są w Armii Australijskiej do dnia dzisiejszego. Dla wojska tkwiącego na pozycjach obronnych to pora, która wymaga największego skupienia, koncentracji i trzeźwości umysłu. Zmęczone czuwaniem oczy często tuż przed wschodem słońca, gdy pierwsze słabe promienie światła zaczynają zalewać ziemie, niejednokrotnie tworzą złudzenia optyczne. To właśnie przed świtem wróg najczęściej przypuszcza atak wykorzystując zmęczenie i głęboki sen obrońców. Lądowanie pierwszych żołnierzy ANZAC na brzegach Gallipoli także odbyło się o tej porze. Poranne uroczystości, poza kilkoma przypadkami mającymi charakter obchodów oficjalnych, przeznaczone są tylko i wyłącznie dla weteranów.

Na kilkadziesiąt minut przed wschodem słońca w Klubach Weterana (tzw. R.S.L. – Returned and Services League of Australia) w każdym mieście i dzielnicy, przy pomnikach, na cmentarzach wojskowych i innych miejscach pamięci spotykają się ci, którzy walczyli na wszystkich wojnach, jakie Australia w swej krótkiej historii toczyła. Obowiązkowym elementem takiego spotkania jest dwuminutowa cisza ku czci wszystkich poległych kolegów i towarzyszy broni. Śpiewane są również hymny (australijski, nowozelandzki i królewski), składane wieńce i kwiaty.

Po uroczystościach porannych, około godziny 9.00, odbywają się ogólnodostępne już dla mieszkańców parady i przemarsze ulicami miast. Biorą w nich udział zarówno weterani, jak i oddziały ADF (Australian Defence Forces), a także skauci i kadeci (Cadets to coś w rodzaju naszego Strzelca – zmilitaryzowana forma harcerstwa dla dzieci do lat 16-tu, nad którą opiekę i patronat sprawują poszczególne jednostki wojskowe). Każdy weteran, który otrzymał w swoim życiu jakiekolwiek odznaczenie wojskowe lub wojenne (w przeciwieństwie do Polski, Australia za misje afgańską oraz iracką nadaje swoim żołnierzom odznaczenia jak za kampanie wojenne) i ma je przypięte w ten dzień do piersi, podróżuje wszelkimi środkami komunikacji publicznej za darmo. Ludzie podchodzą do żołnierzy i weteranów, których tego dnia na ulicach mnóstwo, ściskając im ręce i dziękując. Każdy, czy to weteran, żołnierz czy cywil nosi tego dnia wpięty na widocznym miejscu, kwiat rozmarynu. Rozmaryn rośnie dziko właśnie na półwyspie Gallipoli, dlatego stał się symbolem ANZAC Day.

Jakkolwiek uroczystości o wschodzie słońca przeznaczone są w głównej mierze dla weteranów, to jest jednak kilka miejsc gdzie w ceremoniach tych uczestniczyć mogą wszyscy. Takim miejscem jest chociażby ANZAC War Memorial w Canberze oraz pełniący rolę grobu nieznanego żołnierza cenotaf ku czci poległych w Sydney.

Właśnie w uroczystościach w Sydney miałem przyjemność uczestniczyć w tym roku. Mimo, iż dzień był chłodny i pochmurny (późniejsza parada ulicami miasta odbyła się w ulewnym deszczu) plac, na którym znajduje się monument, był pełen ludzi już o 4.30 rano. Wśród tłumu, oprócz żołnierzy i marynarzy służby czynnej oraz weteranów dominowali ludzie młodzi. Średnia wieku oscylowała wokół 30-35 lat. Mnóstwo było także młodzieży, a nawet dzieci, których w języku potocznym zaliczylibyśmy do tzw. „gimbazy” – 12-14 lat. Nikt z nich przez dwie godziny trwania uroczystości nie spojrzał nawet raz na telefon komórkowy. Wszyscy w ten piątkowy chłodny poranek grzecznie wstawali i siadali zgodnie z wytycznymi prowadzącego ceremonię, śpiewali hymn australijski i królewski, słuchali hymnu nowozelandzkiego. Śmiali się i klaskali, gdy orkiestra zagrała „Waltzing Matilda”. W milczeniu i skupieniu oddawali hołd poległym 2 minutami ciszy.

Przy wejściu na plac minąłem chłopaka w wieku 25-28 lat. W odświętnym garniturze  (takim jakie mężczyźni zakładają na swój ślub), z wpiętym w klapę rozmarynem. Stał skromnie, z boku przeglądając program uroczystości rozdawany nieopodal przez żołnierzy. Co zwracało uwagę w tym młodym chłopaku? Przypięty obok rozmarynu Medal for Gallantry (medal za odwagę) – trzecie, co do ważności odznaczenie w Armii Australijskiej.

Australijczycy to radosny i serdeczny naród. Lubiący i potrafiący się bawić. Naród o jakże krótkiej historii, a jednocześnie o jakże wielkim przywiązaniu do swojego kraju. Nie potrzebują ustaw i kampanii promocyjnych, aby wywieszać, nosić i malować (a nawet tatuować sobie) flagę australijska. Nie potrzebują zachęty, aby będąc w Europie obowiązkowo odwiedzić Gallipoli. Robią to naturalnie, po prostu. Nie wiem, czy ma na to wpływ brak wojen toczonych na ich terenie czy ilość dni słonecznych w ciągu roku. Ale ludzie, których, na co dzień dzielą nie tylko poglądy polityczne i status społeczny czy materialny, ale również religia, obyczaje, pochodzenie i kolor skóry potrafią w ten dzień stanąć w jednym szeregu i powiedzieć „Lest we forget” (Obyśmy nie zapomnieli).





































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz