środa, 24 stycznia 2018

Wstąp do armii... mówili



Od zawsze marzyła się mu służba wojskowa. Podczas kwalifikacji ogólnowojskowej otrzymał kategorie zdrowia A i zdeklarował gotowość do wstąpienia do Wojska Polskiego, a nawet chęć zostania żołnierzem zawodowym. W 2004 roku podczas Komisji Wojskowej ponownie otrzymał kat. zdrowia „A” jednakże armia musiała poczekać aż ukończy szkołę średnią i zda maturę. Wciąż bowiem uczęszczał do zasadniczej szkoły zawodowej, po której chciał uczyć się dalej w szkole średniej.

Po zdanej maturze otrzymał powołanie do zasadniczej służby wojskowej, która odbył jako saper w jednej z brygad zmechanizowanych. Jego sumienna praca oraz służba na rzecz kompani, batalionu, brygady, została nagrodzona przez dowódcę pochwałą. Żołnierzem był zdyscyplinowanym, bezkonfliktowym, niesprawiającym problemów. Chciał realizować swoje marzenia. Wkrótce – jak mu się wówczas zdawało – los się do niego uśmiechnął.  Otrzymał bowiem szanse ukończenia kursu podoficerskiego dla rezerwy. Po jego ukończeniu postanowił, że nie zmarnuje pieniędzy zainwestowanych w jego osobę przez Siły Zbrojne. Chciał rozpocząć służbę zawodową. Jak jednak dobrze wiemy, aby ubiegać się o etat  w służbie czynnej, podoficer rezerwy sam musi znaleźć sobie miejsce w jakiejkolwiek jednostce wojskowej w kraju. Niby jasne, niby proste, niby fair. Jednak nie do końca, albowiem tutaj zaczyna się jego prawdziwa epopeja. Większość stanowisk w jednostkach jest zarezerwowana dla żołnierzy zawodowych - starszych szeregowych, których macierzyste jednostki wysyłają się na kursy podoficerskie. Zdarzają się niekiedy wolne etaty, ale z reguły szybko są obstawiane przez tzw. ZIP-y (ziomków i przyjaciół) – żeby nie użyć słowa „plecak”. Szanse dla kogoś takiego jak nasz bohater są niewielkie. Paradoksalnie, pomimo dość poważnej i poszukiwanej w naszych jednostkach – w tym specjalnych i elitarnych, specjalizacji sapera, nie mógł on znaleźć miejsca w żadnej jednostce wojskowej. A przyznać trzeba że nie szukał jedynie w zasięgu wygodnego dojazdu z domu, czy tez własnego województwa. W zasadzie był zdecydowany podjąć służbę, w jakiejkolwiek jednostce wojskowej, o ile dana mu będzie szansa. Za swoim miejscem w szeregach Wojska Polskiego zjeździł cały kraj, szukał przez znajomych przez media społecznościowe i pocztę pantoflową. Pukał dosłownie do bram każdej napotkanej JW od logistyki po komandosów, od radiotechników do czołgistów. W trakcie swojej pogoni za marzeniem, od 2012 roku przemierzył niemal cała Polskę, zaliczał kwalifikacje z ocenami pozytywnymi, przechodził szereg rozmów z dowódcami, kadrowymi, ciągle słysząc teksty typu „odezwiemy się do pana”, „na pewno coś dla pana znajdziemy”, „tak, bierzemy pana pańskie dokumenty, są porządku, wysyłamy do departamentu kadr”, po czym często dowiadywał się, że jest zwyczajny blef ze strony dowódców i S1 jednostek, a takowe zapewnienia i obietnice, albo okazywało się, że nigdy nie miały miejsca i zapewne coś mu się zdawało.

Ten tekst nie powstał z przestrogi, lecz z zapytaniem, dlaczego w tym kraju, gdzie wciąż mówi się o zwiększaniu potencjału i siły obronnej kraju, o budowaniu Wojsk Obrony Terytorialnej, pozostawia się takich ludzi, który chcą służyć w wojsku na lodzie? Po co inwestuje się i marnuje pieniądze podatnika, oferując ludziom tego typu kursy, jeśli potem pozostawia się ich bez szans na służbę, bez jakiejkolwiek pomocy czy porady? Bohater tej historii często w WKU odprawiany był z kwitkiem, bowiem ludzie w tam pracujący, nie za bardzo wiedzieli, co zrobić z młodym, wysportowanym, wyszkolonym i inteligentnym podoficerem rezerwy o dość wrażliwej w naszych czasach specjalności saper, gdy ten zgłaszał swoją chęć odbycia wszelakich szkoleń, a nawet chciał wstąpić do NSR. Ludzie, których podstawowym zadaniem w Wojsku Polskim powinna być rekrutacja wartościowych  i potrzebnych Siłom Zbrojnym osób nie byli w stanie zaproponować naszemu bohaterowi niczego. Nawet służby w NSR. Od instytucji, które w czasach armii zawodowej winny stanowić coś na miarę biur rekrutacyjnych słyszał zwykle: „no wie pan, na dziś nie mamy nic z pańska specjalnością” i był zwyczajnie zbywany jak upierdliwy klient w Biedronce. W zapewniających że są „Zawsze blisko”, tworzących się  właśnie (czytaj: prowadzących zaciąg i rekrutację) Wojskach Obrony Terytorialnej również nie otrzymał wiele pomocy, gdyż pomimo wysłania tony swoich dokumentów oraz tuzina rozmów kwalifikacyjnych etat z reguły otrzymywał ktoś inny – nawet gorzej przygotowany merytorycznie i formalnie.

Dziś nasz bohater zapewne wybierze drogę do Legii Cudzoziemskiej, gdyż nadal chce nosić mundur, nadal chce służyć w armii, chce się rozwijać, podnosić swoje kwalifikacje, szkoda tylko, że już pod inna flagą.

Nie nazwę go zdrajcą, nie nazwę go najemnikiem, bo każdy człowiek ma prawo do szczęścia,
i powinien do niego dążyć. Każdy zasługuje na to żeby dać mu szanse. On naszej armii daje szanse od lat, armia jemu? Nie dała żadnej.

Prawdopodobnie wsiadając do samolotu do Francji jeszcze stanie na schodkach i obejrzy się za siebie – z nadzieją, że jednak dane mu będzie założyć polski mundur….