piątek, 24 listopada 2017

Mural...

Od paru dni, zaglądając na FB widzę to zdjęcie, co najmniej 3 lub 4 razy podczas jednego tylko przewinięcia głównej strony Facebooka – tzw. feed’u
„Powstańczy” mural z Łomianek to ewidentnie hit Internetu i żywy przykład indolencji historycznej decydentów… oraz tych, którzy dla nich pracują.
Niestety, ale uważam, że ten żenujący poziom wiedzy historycznej młodego pokolenia (cholera, czy ja właśnie uznałem się za to „starsze pokolenie”? Damn it! No cóż – tempus fugit i tego nie zmienisz…), to w dużej mierze NASZA wina...
Ależ, dlaczego - zapyta jeden z drugim! Jak to moja wina? Ja się nie poczuwam…
Ano tak. Nikt nikogo za rękę nie złapał i nikt nikogo personalnie nie obwinia, ale to, że obecna młodzież wie o naszej historii tylko to, co wyczyta na kwejku i na demotywatorach, zobaczy na memach to efekt naszego zaniedbania edukacyjnego sprzed kilku lat.
Paradoksalnie, nawet za komuny (socjalizmu mniej lub bardziej realnego) – ustroju z definicji internacjonalistycznego ogromna wagę przywiązywano do wychowania patriotycznego, do kształtowania postaw obywatelskich.
Potem przyszła wolność, demokracja, a wkrótce po niej moda na „integracje europejską”. Patriotyzm przestał być modny, wypadł z obiegu, nauka historii przestała być potrzebna. Polacy tradycyjnie popadli z jednej skrajności w druga. Przestano wywieszać flagi, zajęto się robieniem biznesów i składaniem wniosków o dotacje europejskie… przestano czytać książki, a w szkołach spadła ilość godzin historii… nawet na uczelniach wyższych pojawiły się kierunki naukowe „Integracja europejska”. Polskość nie była może w odwrocie, ale stanowczo przestała być modna a już na pewni jej publiczne okazywanie i zainteresowanie historia kraju stało się passe…
Jak jednak wszyscy wiemy - natura nie znosi próżni i wkrótce brak oficjalnego zaangażowania w kształtowanie postaw patriotycznych zastąpił ten nieoficjalny - drugiego obiegu? Ułatwiło to pojawienie się takich narzędzi jak Neostrada, która Internet z medium quasi-elitarnego sprowadziła pod przysłowiowe strzechy. Globalna siec ze strumienia wymiany opinii wiadomości i informacji stała się rynsztokiem, w którym obok złotych rybek i diamentów płynęło i płynie całe gówno tego świata…
I właśnie z tego rynsztoka zmuszeni byli czerpać wiedze przedstawiciele pokolenia, które kilka lat temu wkroczyło w dorosłość… niektórzy nazywają ich Millenialsami inni – tacy jak ja – Dziećmi Neo… to są właśnie ludzie, o których edukacji zapomnieliśmy zajęci sobą, własnymi karierami i wnioskami o dotacje… pierwsze pokolenie ludzi, których w całości niemal wychował dany im na Gwiazdkę przez rodziców Internet… memy, demoty i kwejki… o z nich czerpali i czerpią nadal wiedze o świecie i na nich budowali i nadal budują swoje postawy, poglądy i opinie… Oni czuli podświadomą potrzebę zdobycia tej wiedzy, ale nikt im jej nie miał czasu przekazać…wiec zdobyli sobie ja sami … i mamy, co mamy… trudno się potem dziwić, że powstają tak kretyńskie murale, a dzieciarnia nosi na koszulkach, czapkach i kurtkach hasła naszywki i przekazy, których genezy i znaczenia nie rozumie i nie zna… Bo i po co? Przecież Internet akceptuje tylko to co chwytliwe… przyciągające wzrok i uwagę. Ważna jest forma – treść już nie bardzo…
Efekty? Przykłady?
Młode – dwudziestokilkuletnie małżeństwo podczas zwiedzania z kilkuletnim synkiem muzeum na ORP Błyskawica nie potrafi wyjaśnić synowi co oznacza skrót ORP…
Nastolatek spoglądający na wystawiony w gablocie mundur admirała Karwety rzuca "dowcipnie": Oj ktoś nie dbał o mundur...
Młody ociec oprowadzając synka po pikniku militarnym, z mądrą mina mentora, na Rosomaka oraz na armatohaubice Dana mówi czołgi…
Sami sobie ich wychowaliśmy… a raczej wychował za nas Internet…

poniedziałek, 30 października 2017

Tekst, za który Facebook dal mi bana na 24h

#kangurzaperspektywa
Polska nie jest ani krajem Nowego Świata (gdzie każdy jest imigrantem, bo każdy skądś przyjechał) ani krajem, który miał w przeszłości kolonie. Kraje posiadające niegdyś kolonie miały dziesiątki jak nie setki lat (Brytyjczycy siedzieli w Indiach i Pakistanie 400 lat!) na oswojenie się z multikulturowością... Przez te lata rodzili się biali Brytyjczycy, którzy nigdy nie byli w Wielkiej Brytanii - rodzili się i umierali w koloniach wśród Hindusów, muzułmanów, Zulusów czy też Indian. Wojsko służyło w krajach kolonialnych, niby u siebie, a jednak wśród obcych, często rdzenni mieszkańcy kolonii za zasługi nadawane mieli przywileje i osiedlali się w kraju, który ich skolonizował (Gurkhowie, hinduscy Pandici). Te procesy, a co za tym idzie, stopniowe oswajanie się ze współistnieniem z innymi kulturami na wspólnej płaszczyźnie jednej państwowości trwało lata.

Polska w tym czasie albo nie istniała, albo walczyła o zachowanie tożsamości narodowej i niepodległości. Nas te procesy ominęły. Mimo paru okazji i dużych chęci nie dorobiliśmy się własnych posiadłości zamorskich. Nie mieliśmy więc szansy na wykształcenie świadomości multikulturowej.

Zarówno za czasów I Rzeczypospolitej (tej Obojga Narodów), jak i w 20-leciu międzywojennym byliśmy krajem wielonarodowym, ale raz, że w okresie przedrozbiorowym nie istniało de facto coś takiego jak poczucie przynależności narodowej, a dwa, to w tej wielonarodowości nie było nigdy żadnej egzotyki (no może poza Żydami czy Tatarami). Ot, Białorusini, Niemcy, trochę Litwinów, Ukraińcy i Rosjanie – generalnie wspólny krąg kulturowy.

Po drugiej wojnie światowej natomiast, staliśmy się krajem niemal jednolitym etnicznie, a Żelazna Kurtyna i brak swobodnej możliwości podróżowania poza Blok Wschodni jeszcze tę jednolitość zabetonował izolując nas od wszelakiej egzotyki i kultur naprawdę odmiennych od naszej. Teraz każą nam w ciągu kilku lat zmienić mentalność społeczeństwa na taką, której wykształcenie krajom takim jak Francja, Anglia, Niemcy, Holandia, Portugalia czy Hiszpania zajęło stulecia. W Polsce mężczyzna w turbanie czy kobieta z nikabie lub burce nie tyle wzbudzi wrogość, co zwykłą ciekawość. Przecież jeszcze 10-12 lat temu ludzie oglądali się za murzynami na ulicy. Nie dlatego, że byli rasistami czy ksenofobami, ale dlatego, że murzyna to oni dotychczas w telewizji widzieli!

Po 1989 roku, a w szczególności po wejściu naszego kraju do Unii sporo się zmieniło, Polacy na szerszą skale zaczęli podróżować, emigrować, poznawać nowe kultury, jednak dla sporej części społeczeństwa źródłem wiedzy o Islamie i muzułmanach (nie „muslimach”!) nadal pozostają media – TV, prasa oraz Internet. A jaki obraz islamu przez ostatnie lata przeważał w mediach? Zamachy terrorystyczne (11 września 2001, londyńskie metro, Madryt, Paryż i wiele innych), rebelie, demonstracje zwolenników szariatu, sceny egzekucji – obcinania głów, palenia żywcem, topienia. To przede wszystkim pokazywano Polakom, jako współczesny Islam. Do tego dochodziły ofiary śmiertelne oraz ranni żołnierze polskich misji wojskowych, misji, w których walczyli z islamistami. Taki obraz „krwiożerczych” muzułmanów wykreowały w Polsce zarówno media, jak i sami muzułmanie zarówno ci z rejonów objętych działaniami zbrojnymi, z rejonów kontrolowanych przez talibów, al-Kaidę i Państwo Islamskie bojownicy Proroka, jak i ci osiedleni już w krajach zachodnich emigranci, którzy nagle postanowili zostać „samotnymi wilkami dżihadu”.
To właśnie dzięki nim i ich kreacji w mediach wyznawcy Allacha są dzisiaj w kraju na Wisła odbierani i postrzegani tak a nie inaczej.

Chciałbym się mylić, ale od jakiegoś czasu mam wrażenie, że ogromna część społeczeństwa w mojej kochanej Ojczyźnie podświadomie lub z pełna premedytacja pragnie, aby ktoś – jakiś uchodźca/imigrant/ islamista/ciapaty (swoją droga skąd wyście wytrzasnęli to określenie?! Czy ludzie z Bilskiego Wschodu są w ciapki, żeby ich ciapatymi określać – co oni? Lamparty? Chorowaliście jak na plastyce w szkole kolory przerabiano?) Więc pragną oni– ci rodacy moi ukochani, aby ktoś z grupy określanej ww. określeniami wreszcie dokonał jakiegoś zbrodniczego czynu, gwałtu na osobie lub społeczeństwie polskim, akt terroru jakikolwiek na terenie Rzplitej popełnił. Aby mogli oni z pełną satysfakcja wykrzyczeć w mediach, skądinąd społecznościowych: „Azaliż czyż racji nie mieliśmy zawczasu przed ta hołotą bisurmańską ostrzegając?!” Z niecierpliwością na akt taki wyczekują i z satysfakcja opiewać go będą, gdy taki – opaczności nie dopuść – nastąpi. Widać to było chociażby po żalu, jaki spomiędzy wersetów pism zaangażowanych wyciekał, że sławetne Rimini, gdzie polska para nieopisanej tragedii doznała, gdzieś pod Ustką nie leży, bo z używania sobie nad jakimś kurortem we Włoszech, którego połowa pismaków niezależnych wskazać na mapie bez Googla nie potrafi satysfakcji żadnej a i kapitał propagandowy znikomy…

My wręcz czekamy na jakiś fundamentalistyczny zamach w naszym kraju… pragniemy go… chcemy pokazać jak to nasza młodzież światła i zdyscyplinowana z najazdem bisurmańskim sobie poradzi… husaria ortalionowa tupta z niecierpliwością, stópkami w glany obutymi przebiera, ręce na kijach baseballowych zaciska, a tu nic…kicha, pustka, smuta wielka… z żalu Hindusów bić zostaje, bo Syryjczyka ani widu ani słychu…

Jest tez jednak druga strona medalu – ci, którzy w każdym wypadku drogowym, pobitej żonie czy molestowanym mężu, zgwałconej dziewczynie czy zadźganym nożem chłopaku, okradzionej babci czy zamordowanym listonoszu – słowem w każdej ofierze każdej kryminalnej, bestialskiej i bandyckiej aktywności najniższych – rynsztokowych chciałoby się rzec, elementów społeczeństwa wypatrują białorasowej, inkwizycyjnej, nazistowskiej wręcz brutalności. Wyczekują wręcz aż jakiś rodzimy – biały przecież – a jak biały to zapewne katolik – zabije, zamorduje, zgwałci lub pobije… w sumie kogokolwiek byleby z jakimś pseudo patriotycznym okrzykiem na ustach,…bo to im z kolei da oręż w walce z tymi pierwszymi… ze to nie tylko „ci ciapaci,” ale nasi rdzenni narodowi też… i nie tylko „też”, ale może nawet „przede wszystkim”! Tak jak jak ci pierwsi szukają dowodu na racjonalność swoich rasowych lęków, tak ci drudzy doszukują się znamion terroryzmu w każdym wpisie do kroniki kryminalnej... I smutno się robi, gdy człowiek pomyśli, że obie te strony czekają w utęsknieniem na śmierć przypadkowych ludzi, aby móc dowieść swych racji…

sobota, 12 sierpnia 2017

Polska vs. Matka Natura


Interia.pl
W Suszku, w województwie pomorskim przebywali harcerze z łódzkich okręgów ZHR, 140 dzieci i 30 opiekunów. Był to trzytygodniowy obóz; dzieci miały przebywać na nim do 16 sierpnia. W wyniku wczorajszych nawałnic obóz został zniszczony i odcięty od świata przez tarasujące drogi drzewa. Drzewa zaczęły się przewracać na namioty, została zarządzona szybka ewakuacja, odbywała się  w bardzo trudnych warunkach, pomiędzy spadającymi drzewami. Ekipy ratunkowe dotarły do obozowiska interia.pldopiero ok. 4 nad ranem. Śmierć poniosło dwoje harcerzy w wieku 13 i 14 lat. Dzieci zmarły w wyniku obrażeń doznanych w efekcie nawałnicy: przynajmniej jedno z nich przygniotło drzewo, które upadło na namiot.
Oczywiście dzisiaj się zaczyna - szukanie winnych szukanie kozłów ofiarnych.
Takie to, kuźwa, polskie!
Na całym bożym świecie, gdy przychodzi naturalny kataklizm lub żywioł, to średnio ogarnięty zjadacz chleba lub pobieracz zasiłku wie, że to w sumie niczyja wina, bo na to nie ma silnych i odpornych
i w milczeniu Naród zabiera się do sprzątania strat, opłakiwania ofiar i zastanawiania, co poprawić w zabezpieczeniach żeby następnym razem było... mniej sprzątania i mniej ofiar.
A Polacy się, kurwa, zaczynają kłócić...
”A gdzie był WOT (jakby salwa z MSBS-ów powstrzymała nawałnice!)”
„A czemu Szyszko jakiejś wycinki, przecinki na drodze nawałnic nie zarządził, co by obalaniu drzew zapobiec?!”
„A czemu łuni w ogóle tam byli, czemu nie słuchali Ekoradia w Lecie z Radiem - przecie zaleski mówił!"
Słowem „sami se byli winni i powinni iść siedzieć :/ wszyscy! A najlepiej Tusk z Kaczyńskim, Kukuła z WOT i pewnie jeszcze pogodynka z RMF FM...!
Bo tera, to panie oni z MOICH podatków to będą sprzątać… MOICH! – To jest akurat mój ulubione stwierdzenie – jakby bez podatków płaconych przez przeciętnego Janusza Internetu (z pierdyliardem odliczeń, zwolnień ulg i zwrotów!) budżet się załamał… 
Mam wrażenie, że gdybyśmy, jako nacja, mieszkali na Florydzie, to po każdym huraganie byłyby wybory parlamentarne zamiast akcji ratunkowej – bo przecież ktoś jest winien!
Byłem wczoraj w Trójmieście - wieczorem - była piękna pogoda - oglądaliśmy Aerobaltic
w Gdyni. W drodze do Gdyni jak i w drodze powrotnej z Gdyni, słuchałem radia - tak opowiadali o nawałnicach, ale w łódzkim, w kujawsko- pomorskim w mazowieckim. Nic, powtarzam NIC o pomorskim. Dopiero jadąc na południe Obwodnica Trójmiasta (ok. 23:30) widziałem błyski daleko na południu - ale żadnego deszczu nawet żadnego wybitnego wiatru – ot, widok burzy przechodzącej gdzieś w oddali... Jebło dopiero około północy w Pruszczu Gd. -  ulewa, wiatr, pioruny, grzmoty, brak prądu. Jakoś nikt nas w komunikatach meteorologicznych nie przestrzegał przed nawałnica w pomorskim, a już na pewno nie na Żuławach. Skąd wiadomo jakie komunikaty były w Chojnicach?
I czy obozowisko w lesie w ogóle miało dostęp do informacji w czasie rzeczywistym - może opierali się na własnej obserwacji pogody - ja na takie obozowiska Internetu nie zabieram...
A nawet jeśli... to opowiem Wam historyjkę z kraju innego - dalekiego.
W 2009 roku, w australijskim stanie Victoria szalały pożary buszu, w których łącznię zginęło 173 osoby...tragedia na skale dotychczas w tym kraju niespotykaną... dlaczego do tego doszło? Przecież pożar buszu to nic nowego w kraju Down Under…,
Busz palił się tak radośnie, tak chętnie i tak szybko, bo jakiś czas wcześniej Partia Zielonych zablokowała decyzje o kontrolowanym wypalaniu buszu przez Straż Pożarną, gdyż te operacje zagrażały żywotności jakiegoś robaczka czy innej jaszczurki co to tam w tej trawie żyła. Przypomina wam to coś? W rezultacie takiego zarządzania warunków pogodowych  oraz paru kretynów o skłonnościach ludobójczych, ludzie płonęli żywcem w samochodach, bo ogień je doganiał...
W marcu 2009 - już po tych wydarzeniach miałem okazje być w miasteczku, które ogień dosłownie zjadł... ludzi umarli - spłonęli w łóżkach, na schodach werand i w samochodach... pada tutaj typowo polskie pytanie DLACZEGO I KTO ZAWINIŁ?! Otóż według wszelkich, nowoczesnych komunikatów meteorologicznych, to miasteczko ogień miał ominąć i to szerokim łukiem... wiec go nie ewakuowano... tylko, że matka natura postanowiła te decyzje zmienić o jakiejś 3 nad ranem
i właśnie wtedy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wiatr zmienił kierunek i ogień skręcił... w kierunku śpiącego miasteczka, a przy swojej prędkości był w stanie doganiać uciekających ludzi - cholera nawet samochody doganiał...
Przyroda jest nieprzewidywalna... w swym żywiole jest niepowstrzymana, a komunikaty meteo to jak reklama totolotka w TV - wiesz, że będzie kumulacja ,ale gdzie i jaka to już dowiesz się po czasie, że to ty jesteś przegranym….

piątek, 2 czerwca 2017

Rezerwa

Film ten dedykuje wszystkim, którym wydaje się, że rezerwa to wąsaci Janusze, którzy zaliczyli pobór w 1988 roku gdzieś na Mazurach - byli na 2-3 poligonach, a resztę czasu upłynęło im na rejonach, ganianiu kociarstwa, piciu wódki oraz na wartowni, ale do dziś paradują w multicamach i uważają, że stanowią "the last line of defense".

Dedykuje go także tym, którzy uważają WOT za weekendowych żołnierzyków i tym zdegustowanym faktem, że można iść do OT za 500pln miesięcznie.
Z natury jestem przekorną, wredną, czarna owcą, wiec nic dziwnego, że im większy hejt na WOT leci, tym ja się bardziej do tego przekonuje... nie wiem tylko czy formuła jest dobra (o tym się przekonamy wcześniej czy później), ale że sama OT jest niezbędna to nie ulega wątpliwości. Bawi i wkurza mnie jednocześnie fakt, że podstawowym zarzutem jaki jest przez „hejterów” podnoszony, jest to, że „terytorialsi” mają (a raczej mają… mieć!)  nowszy i lepszy sprzęt niż wojska operacyjne – słowem zwykły chłopięcy foch o lepsze zabawki. Pewnie gdyby ten sprzęt najpierw trafił do słynnych starszych szeregowych z 12letnim stażem, to WOT byłby cacy i mógłby nawet na poligony Apaczami latać. Paradoksalnie, gdy NSR dostawał blaszane hełmy, bechatki, opinacze i AKMSy wyprodukowane za Gomułki, to „operacjonalsi” mieli przysłowiową bekę nazywając ich rekonstruktorami LWP. Teraz natomiast, jak ktoś ma dostać coś nowszego, lepszego to już takiego śmiechu nie ma…

Wracając jednak do sedna postu, do filmu.

Proszę zwrócić uwagę na to, że każdy z tych chłopaków i dziewczyn jest kimś w cywilu... kimś kto zarabia niezła kasę, a rezerwista jest z zupełnie innych pobudek.

Rezerwa - Army Reserve w Australii wygląda bowiem tak:

Standby Reserve - rezerwiści w naszym tego słowa znaczeniu – żołnierze po zakończeniu kontraktu w służbie czynnej – przez 5 lat po zakończeniu służby stanowią rezerwę osobowa na wypadek czasu W. Bedą wówczas powołani na stanowiska tyłowe i zabezpieczenia – szkoleń po zakończeniu służby czynnej nie przechodzą.

Active Reserve – ta dzieli się na Reserve Response Force oraz High Readiness Reserve. Służba w tej pierwszej to minimum 20 dni w ciągu roku, a w drugiej 32 dni w roku. Oczywiście ilość tych dni może być zwiększona w szczególnych sytuacjach nie więcej jednak niż do 100 dni w roku.

W ramach Army Reserve funkcjonuje także cały regiment sił specjalnych (1st Commando Regiment) – którego żołnierze w niczym nie ustępują swoim kolegom z 2nd CDO i razem z nimi wchodzili w skład SOTG w Afganistanie.

Dla porównania: pełny cykl szkolenia (szkolenia, nie służby!) żołnierzy WOT to 134 dni szkoleniowe w ciągu trzech lat. Australijska „unitarka” to około 88-90 dni.
Jak jeszcze istniała w Polsce ZSW, w swej ostatniej fazie trwająca 9 miesięcy, żołnierz faktycznie szkolony był przez trzy miesiące (ok. 66 dni szkoleniowych). Pozostałe 6 miesięcy to była służba przetykana ćwiczeniami i strzelaninami podtrzymującymi nawyki. Wychodzi wiec na to, że od 2004 do 2010 roku gdyby nie półroczne, dodatkowe przygotowanie w Centrum Przygotowań do Misji Zagranicznych  w Kielcach, to wysyłaliśmy do Iraku i Afganistanu żołnierzy po 66 dniach szkolenia.
Ciężko sobie jednak wyobrazić, aby niby wyszkolone wówczas wojsko, w przypadku wojny, wysyłać przed skierowaniem na front, do Kielc na doszkolenie. Ewentualną nawalę przeciwnika, w takim 2006 roku powstrzymać zatem mieli "operacyjni" z 60 dniowym przeszkoleniem... Powiecie, że w 2006 roku i tak żadna wojna by nie wybuchła? Gruzini w 2008 pewnie myśleli podobnie.

Australian Army Reserve

poniedziałek, 2 stycznia 2017

Kebabowe wojny

Sonny Barger, guru i legenda klubu motocyklowego Hells Angels, w jednej ze swoich książek napisał: „każdy uważa się za twardziela do czasu, aż na takiego się nie natknie”. Tak też zapewne myślał o sobie 21-letni Daniel, gdy w sylwestrową noc postanowił sobie wziąć z ełckiego lokalu z kebabem dwie puszki Coca Coli. Wziąć znaczy ukraść. No bo któż jemu, gangsta of Ełk zabroni robić to, co chce? Przecież jest u siebie i żaden pracownik, a zwłaszcza ciapaty pracownik, kebeb-baru nie będzie mu mówił, za co ma płacić, a za co nie. Syndrom Miasta Prywatnego. Tym razem jednak jedna patologia trafiła na drugą, bardziej zdeterminowaną i bezwzględną. Chłopak za te dwie puszki zginął. Jakim by człowiekiem nie był, to szkoda młodego życia. Sprawca – Tunezyjczyk, a więc obcy, ciapaty, muslim, pewnie fundamentalista islamski, a może nawet terrorysta (w myśl starej prawdy: „bo każdy pijak, to złodziej”) okazał się gorszym bandytą od Daniela. Jako bandyta i morderca został aresztowany i pójdzie siedzieć. Nie za islam, nie za Allaha, nie za ISIS czy tam al-Kaide, ale za zabójstwo na tle napojowo-gastronomicznym. Tragedia, ale , czy tego chcemy, czy nie, to dziś jest tragedia jakich wiele. Ludzie giną w dzisiejszych czasach z a mniej… za 10pln w portfelu, starą komórkę w kieszeni, czy też za kolor szalika na szyi. Z tym że w świadomości ełckich zadymiarzy, którzy w związku ze śmiercią Daniela urządzili sobie zadymę pod Bogu (a może Allahowi) ducha winnym, pustym lokalem-taką warmińsko-mazurska wersje Ferguson funkcjonuje najwyraźniej paradygmat Kalego: jeżeli Polak zabija Polaka za 10pln, to jest ok, ale jak zabija go obcy, to już jest święta wojna. 

Jeżeli już jednak idziemy tokiem myślenia tych, którzy walkę z fundamentalizmem islamskim rozpoczynają od demolki i butelkowego i ceglanego szturmu na szyby pustego lokalu gastronomicznego, jakby tam sie co najmniej Osama bin Laden zabarykadował, to dlaczego ci wojownicy / krzyżowcy/ mściciele (niepotrzebne skreślić) nie idą pod areszt, w którym przetrzymywany jest faktyczny sprawca tragedii? W końcu instytucja linczu została wymyślona w kulturze zachodniej... nawet dzikozachodniej, że tak powiem.
Reasumując. Jeżeli już mam zginąć zadźgany nożem na ulicy to chyba wolę, żeby zabił mnie ciapaty, bo przynajmniej zostanę pomszczony lub chociaż upamiętniony, a jak zabije mnie najebany Polak, to pies z kulawą nogą nie machnie w mojej sprawie ogonem. A wydawałoby się, że morderstwo jest morderstwem… Kiedyś, na słynących z bijatyk, wiejskich zabawach, gdy dwie sąsiednie wsie brały się za łby, ogłaszano: „Obce narody won, tu się bawią sami swoi”. Najwyraźniej ta zasada wciąż obowiązuje. Nawalanie się we własnym piekiełku jest ok, ale niech tylko ktoś się wtrąci.
Swoją drogą, to gdyby taki Daniel wlazł mi do sklepu i zajumał dwie puszki Coli to sam by go pogonił… nie z nożem, nie żeby zabić-no ale ja nie jestem (chyba) patologia, ale zdrowo bym się na takiego prowincjonalnego rekietiera wkur... zdenerwował. Zresztą… daleko szukać. W supermarkecie, w którym pracowałem w Sydney, ja oraz paru innych Polaków – emigrantów- pewnego wieczoru młody Australijczyk (biały Australijczyk!) ukradł tabliczkę czekolady. Chciał ją wynieść pod bluzą, ale zdemaskowany przy kasie po prostu uciekł… i wiecie co? Kolega, Polak – pracownik sklepu, jako jedyny wybiegł za nim i gonił go przez pół dzielnicy. Reszta pracowników miała w nosie tabliczkę czekolady za $2,99. Na szczęście kolega nie miał noża kuchennego przy sobie, a jedynie tępy jak nasza klasa polityczna otwieracz do kartonów. Złodziej tabliczki czekolady przeżył.
Wydarzenia z Ełku oraz parę innych z ostatniego roku czy dwóch skłoniły mnie jednak do pewnego przemyślenia. Mam wrażenie, że w naszym Narodzie — a przynajmniej w pewnych jego grupach społecznych panuje niezwykłe napięcie, poziom adrenaliny sięga Giewontu, a nasza młodzież wręcz usycha z braku wroga. Mówiąc wprost, szukają konfliktu i to konfliktu na szeroką skalę. Był przecież czas, że wrogość wobec Rosji była tak ogromna, że gdyby pijany ruski pogranicznik z okazji Dnia Pabiedy puścił serię ze służbowego kałasza na wiwat zbyt blisko polskiej granicy, to w 12h zorganizowaliby pospolite ruszenie, w Górach Świętokrzyskich tworzyliby partyzantkę i planowali wysadzanie torów kolejowych Linii Hutniczo Siarkowej — bo szerokie więc pewnie ruskie!

Teraz z kolei wrogiem publicznym nr 1 stali się muzułmanie – z angielska (bo to brzmi światowo) zwani "muslimami:. Nieważne, że w Polsce ich niewielu, nieważne, że 70% polskiego społeczeństwa muzułmanina, to jedynie w TV widziało, z czego połowa w filmie "Lawrence z Arabii". Kwiat naszej młodzieży tak bardzo chce bronić kultury zachodniej i środkowoeuropejskiej przed hordami islamistów, tak bardzo bohaterskie czyny w obronie Ojczyzny chce popełniać, a tu dupa… trzeba na 7:00 do roboty wstawać, a z czynów bohaterskich, to można se najwyżej cegłówka w kebaba rzucić. Zaraz oczywiście po tym, jak się w nim coś zje.

Namiętnie szukamy wroga, szukamy kogoś, komu, by spuścić łomot lub od kogo takowy dostać. Żeby znowu poczuć się zjednoczonym silnym Narodem z husarią w herbie… pokój, spokój i codzienność nas niszczy, dzieli i skołtunia.

Obyśmy sobie tylko nie wykrakali.

Na koniec wróćmy jeszcze do wydarzeń w Ełku. Odwróćmy na chwilę sytuację. Do baru, w którym pracuje w sylwestrową noc, biedny Daniel, który dorabia sobie w ten sposób do czesnego na studiach, wchodzi dwóch Tunezyjczyków, którzy kradną mu dwie puszki Coca Coli. Zdesperowany, bo jeszcze szef go zwolni za to, że pozwala sobie kraść towar, albo z wrodzonego poczucia sprawiedliwości, nabytego poczucia gniewu lub frustracji, nasz Daniel goni ciapatych, dopada i w szamotaninie jednego z nich zabija… co mamy na nagłówkach tych samych gazet i portali, które dziś robią ze złodzieja męczennika, pospolitego bandyty terrorystę a z puszki Coca Coli święta wojnę z Islamem?
Jak myślicie?
Ja wiem, że Polak dobrze dogaduje się z drugim Polakiem jedynie w sytuacji zewnętrznego zagrożenia, ale to zewnętrzne zagrożenie, ten wróg, którego sami na siłę sobie szukamy, naprawdę może być zbyt wysoką ceną, jaką przyjdzie nam zapłacić za narodową zgodę… Spróbujmy czasem dogadać się przy piwie. Taniej bezpieczniej i przyjemniej.