niedziela, 13 maja 2018

Australijski WOT

Regional Force Surveillance Units (RFSUs) - trzy jednostki, każda wielkości batalionu, składające się w 90% z rezerwistów, które prowadzą regularne patrole północnych terenów Australii - rezerwiści podczas tych patroli zaliczają swoje "weekendowe" szkolenia.
Według stanu na grudzień 2014 roku RFSUs składało się z 200 żołnierzy służby czynnej i ponad 1300 rezerwistów.
Zanim powstały Regional Force Surveillance Units takie patrole prowadził SASR.
I pisząc "rezerwiści" nie mam na myśli rezerwy w naszym tego słowa znaczeniu - czyli PO odbyciu służby w jednostkach operacyjnych, po zetce czy po zakończeniu kontraktu, nie... to cywile.
Po zakończeniu służby czynnej w oddziałach regularnych ADF przechodzi się też do rezerwy ale na 5 lat do tzw. Standby Reserve - tacy rezerwiści nie są wzywani na ŻADNE szkolenia, a mogą być jedynie zmobilizowani w czasie wojny lub ogólnonarodowego zagrożenia... na stanowiska administracyjne i zabezpieczenia. Prawdziwa Army Reserve czyli High Readiness Reserve oraz Reserve Response Force składają się z ...weekendowych żołnierzy.
The Reserve Response Force szkolą się przez minimum 20 dni w roku, a maksimum to 100 dni w roku, High Readiness Reserve to minimum 32 dni na rok - max też 100, a w wyjątkowych wypadkach i za specjalną zgoda można to wydłużyć do 150 na rok.
Unitarka w ADF to 80 dniowy kurs. Jest też kurs zaawansowany, na który trafiają m.in kandydaci na komandosów w ramach rekrutacji bezpośredniej cywili DRS (Special Forces Direct Recruitment Scheme) - trwa on kolejne 72 dni i w założeniu, po jego ukończeniu ma się wiedzę i umiejętności porównywalne z piechurem po 2 latach normalnej służby...
Army Reserve to wojsko na pół etatu - oni wszyscy maja swoje cywilne etaty, a żołnierzami są w czasie wolnym - niektórzy pracują w cywilu na pół etatu, a drugie pół etatu są żołnierzami. Dostają za to, na początek, jakieś 20kilka tysięcy AUD na rok - oczywiście nie płacąc od tego podatku.

czwartek, 10 maja 2018

Zetka lekarstwem na rurki

Ponieważ przez Facebooka zaś (nadużywanie "zaś" podobno świadczy o naleciałościach górnośląskich😆) przetacza się fala memów o przywróceniu Zasadniczej Służby Wojskowej... no to zaś 😉 się wypowiem :)

Zwolennicy zasadniczej służby wojskowej dzielą się w moim odczuciu na dwa obozy. Jeden to pokolenie starsze. Pokolenie, które samo doświadczyło „plusów dodatnich” oraz „plusów ujemnych” zasadniczej służby wojskowej i ze zrozumiałych względów ma do tego fragmentu swojego życiorysu ogromną nostalgię. Wiadomo nie od dziś, że nie ma większej przyjaźni niż koledzy z wojska i lepszych wspomnień, jak to, co „myśmy ze szwagrem w wojsku robili”. „Jeżeli ja mogłem/musiałem iść do woja, to dzisiejsza młodzież też powinna!” Taka trochę filozofia spod znaku „za moich czasów to…”.

Druga grupa opowiadająca się za służbą zasadniczą to ludzie nazwani przeze mnie roboczo „anty-rurkarze”. Są to młodzi ludzie (mężczyźni i kobiety, chociaż więcej chyba wśród nich przedstawicielek płci pięknej), którym w obecnym społeczeństwie przeszkadza nadmierne ich (moim zresztą też, ale ja jestem z ubiegłego stulecia) sfeminizowanie… Chodzi o metroseksualność współczesnych chłopaków. Upatrują oni w obowiązkowej służbie wojskowej panaceum na chłopców w jeansach-rurkach. Uważają, że to obowiązkiem armii jest wychować chłopców na mężczyzn i patriotów, którzy przecież w „rurkach” chodzić nie będą. Są przekonani, że jeżeli fan Justina Biebera poszedłby do wojska, to opuściłby koszary jako dumny fan co najmniej Sabatonu. Zapominają jednak, że podstawowym zadaniem wojska jest obrona kraju, a nie stylizowanie młodych ludzi.

Istnieją naprawdę niewielkie szanse, że chłopak, który mając 19 lat i w sumie dość ukształtowaną już osobowość i charakter nagle diametralnie zmieni się przez 6, 12 czy 18 miesięcy służby wojskowej. To na rodzicach spoczywa obowiązek wychowania młodego człowieka, to oni muszą dopilnować, aby ich dzieci nie były wychowywane przez Internet i ulicę. To szkoła musi uczyć i wpajać wartości obywatelskie i patriotyczne, a nie jedynie „realizować program”. Mam wrażenie, że zasadnicza służba wojskowa jest tutaj traktowana trochę jak „złoty środek”, który wszystko powinien naprawić, … gdyby był. Jego brak jest za to powodem tabunu „chłopców w rurkach” na polskich ulicach.

Obydwu frakcjom zwolenników przywrócenia ZSW brakuje jednego wspólnego elementu. Szczegółowej koncepcji, jak tego dokonać. Głośno krzyczą „przywróćmy”, ale cichną lub wręcz milkną gdy padają pytania: „no dobrze, ale jak?” Nie uświadczysz od nich zdecydowanych i konkretnych odpowiedzi na temat ilości poborowych, którzy mieliby zasilić polskie siły zbrojne. Czy to miałaby być 20-tysięczna, 50-tysięczna czy wreszcie jak za czasów świetności LWP 400-tysięczna armia? Jak to wojsko z poboru umieścić w strukturach WP? Jako osobne jednostki czy też wymieszać z zawodowym? Przypominam, że jeżeli potencjalny poborowy będzie miał stopień szeregowego, to automatycznie szeregowym zawodowym należałoby dać stopień co najmniej starszego szeregowego, a starszym szeregowym – kaprala. Mielibyśmy największą złożoną z kaprali armię na planecie Ziemia. No i gdzie są jakieś wolne koszary, w których poborowi mogliby zostać umieszczeni? Od kilku ładnych przecież lat w związku ze zmniejszeniem stanu osobowego armii mienie wojskowe jest wyprzedawane. A jeszcze nie słyszałem, żeby gdzieś w kraju wybudowano od podstaw nowoczesne koszary, które spełniałyby standardy obowiązujące na świecie w drugiej połowie XX stulecia.

Wojsko z poboru, tak jak czarno-biała telewizja i silnik dwusuwowy, odchodzą do lamusa. Tym, którzy służyli, pozostają fajne wspomnienia oraz koledzy z wojska, na których zawsze można liczyć. Są oczywiście kraje, gdzie ten model wyśmienicie się sprawdza, ale również zauważyć należy, że świadomość obywatelska w tych krajach stoi na zupełnie innym poziomie. Tak, mam tu na myśli Izrael. Zamiast więc tracić energię na próby reaktywowania czegoś, co w obecnej sytuacji politycznej nie ma racji bytu, sugerowałbym skupić się na tym, jak wychować naszą młodzież na wartościowych obywateli, na których ojczyzna będzie mogła liczyć bez względu na krój spodni. Bo to nie szata czyni cię Polakiem, ale to co masz w sercu.

PS. Chłopak w „rurkach” może pierwszy chwycić za broń, a zatwardziały zwolennik służby wojskowej dla każdego, może nie wyjść spod łóżka.

Żołnierz batalionu Parasol Krzysztof Kamil Baczyński, gdyby żył dzisiaj, byłby pewnie awangardowym artystą i kto wie,… pewnie chodziłby w „rurkach”.