niedziela, 4 stycznia 2015

Bo wojny wygrywają rezerwy...


Kilkadziesiąt lat istnienia w powojennej Polsce zasadniczej służby wojskowej utrwaliły w świadomości społeczeństwa bardzo jednoznaczne pojęcia rezerwy oraz rezerwisty. Pomimo tego, że od uzawodowienia armii minęło 6 lat, dla bardzo wielu ludzi rezerwista to ktoś, kto odbył służbę wojskową, z pompą oraz śpiewem odszedł do cywila i teraz wspominając z kolegami stare dobre czasy, czeka na ewentualne powołanie na okresowe szkolenia rezerw czy też mobilizację na wypadek zagrożenia.

Tymczasem w przypadku armii zawodowej takie rezerwy są jedynie jednym z elementów potencjału mobilizacyjnego kraju i to elementem jedynie uzupełniającym w stosunku do zasadniczych rezerwy, którymi dysponować powinno państwo.

Po zawieszeniu poboru do wojska w 2008 roku dopiero 2 lata później zorientowano się, że wraz z odchodzeniem kolejnych roczników poborowych do cywila, zaczęło wysychać źródło rezerwistów. Powołano wiec, czym prędzej, ochotniczą formacje rezerwową, czyli Narodowe Siły Rezerwowe.

Pomijając już błędy, jakie popełniono przy tworzeniu tejże formacji to swój znaczący udział w złej sławie NSR miało także utrwalone w społeczeństwie rozumienie terminu rezerwa. Zamiast być celem samym w sobie dla tych, którzy chcieliby służyć swojemu krajowi, a którym życie osobiste lub zawodowe nie pozwala na zostanie zawodowym żołnierzem NSR stały się niejako swoistą poczekalnia, przechowalnią dla tych, którzy chcieliby zostać czynnymi żołnierzami, ale dla których brakło etatów.

Zamiast być efektywną siłą rezerwową stały się „kombinowanym sposobem” na zdobycie paru dodatkowych punktów w nadziei na upragniony kontrakt. Efektem pośrednim zaś takiego podejścia do rezerwy było też to, jak NSR jest traktowany i postrzegany przez wojsko. Jak armia drugiej kategorii, półżołnierze, którzy przecież nigdzie nie byli, nie służyli, więc co oni tam wiedzą. Przecież w wojsku można być tylko zawodowcem albo byłym zawodowcem w rezerwie. Dla rezerwy w takim rozumieniu, jakim miały być NSR nie ma w mentalności żołnierzy miejsca. Również sami członkowie NSR mają udział w tworzeniu niekorzystnego obrazu własnej formacji uważając się niejednokrotnie za pełno etatowych żołnierzy, co przy różnicach w wyszkoleniu, czasie na niego poświeconym oraz zadaniach stawianych przed obiema formacjami tworzy dodatkowe nieporozumienia i dodatkowo dyskredytuje pojęcie i etos rezerwisty w polskich Siłach Zbrojnych.

Tymczasem w nowoczesnym systemie obronnym opartym na w pełni zawodowej armii siły rezerwowe składają się z dwóch uzupełniających się elementów. Pierwszym są wspomniani już byli żołnierze, którzy zakończyli służbę czynną i przez określony okres czasu podlegają obowiązkowi mobilizacyjnemu na wypadek wojny. W Australii na przykład okres ten dla byłych żołnierzy wynosi 5 lat. Drugą, liczniejsza oraz istotniejszą z punktu widzenia systemu obronnego rezerwa są właśnie ochotnicze formacje rezerwowe. Przykładami takich właśnie formacji mogą być Australian Army Reserve, USAR – US Army Reserve, czy też brytyjska Army Reserve znana do niedawna, jako Territorial Army.

Współczesny statystyczny rezerwista nie ma za sobą wielu lat służby wojskowej (chyba, że jego jednostka została zmobilizowana i wysłana, na przykład do Afganistanu, co w polskiej rzeczywistości stanowi kategorię sciencie fiction). Rezerwista jest cywilem, który z jakichś powodów nie był w stanie związać swojego życia z wojskiem na „pełny etat”. To taki Kowalski, który jest z zawodu... ślusarzem albo prawnikiem. Zawsze marzył, by zostać żołnierzem, ale nie wyszło... Poszedł na studia i został prawnikiem. Albo z domu wyniósł przekonanie, że trzeba Ojczyźnie jakoś służyć, bo dziadek był partyzantem i takie wartości mu przekazał.

Właśnie t
aki Kowalski idzie do formacji rezerwowej, szkoli się weekendami czasami raz, dwa razy w roku jedzie na tydzień na jakiś poligon, ale cały czas jest prawnikiem (lub ślusarzem), a służba w rezerwach jest dla niego dodatkowym zajęciem na pół etatu. Sposobem na spełnienie marzeń o mundurze, czy tez spełnienia swojego obywatelskiego obowiązku. Współczesna, nowoczesna rezerwa to nie ktoś, kto był w wojsku. To ktoś, kto ma żołnierza wspomóc ewentualnie zastąpić będąc regularnie szkolonym w tym celu cywilem – weekendowym żołnierzem.

Dla wielu określenie weekendowy żołnierz może być pojęciem pejoratywnym. „Starym wiarusom” kojarzyć się będzie z bandą niedoszkolonych dzieciaków biegających po lesie, a dla pełnym ambicji członków NSR określenie to może stanowić wręcz „obrazę majestatu”. Tymczasem dla sprawnego funkcjonowania systemu obronnego państwa niezbędne są obydwa elementy. Tak samo ważni są w pełni wyszkolenia zawodowi żołnierze jak i wspierający ich i stanowiący zaplecze rezerwiści – właśnie ci szkolący się w weekendy czy też spędzający w mundurze kilka tygodni w roku. Każdy musi znać swoje miejsce w tym systemie, zadania, które z takiego a nie innego miejsca wynikają i skupiać się na doskonaleniu własnych umiejętności.

Oczywiście możliwy powinien być w miarę swobodny przepływ zasobów ludzkich miedzy jedną formacja a drugą. Wybijający się rezerwiści powinni mieć szansę zostania żołnierzami zawodowymi w takim samym stopniu jak kończący swoje kontrakty żołnierze zawodowi powinni mieć możliwość dzielenia się swoimi doświadczeniami w ramach służby w formacjach rezerwowych. I nie należy tutaj mylić bycia rezerwistą w starym tego słowa znaczeniu (kogoś, kto odbył służbę zasadniczą) a służbą w formacji rezerwowej odbywaną w ramach dodatkowej pracy na emeryturze. Jednakże możliwość przejścia z jednej formacji do drugiej nie powinien nigdy być celem samym w sobie dla istnienia NSR. To nie przedszkole dla „prawdziwego wojska”, to po prostu inna para kaloszy.

Aby stworzyć sprawnie działające rezerwy należy przede wszystkim zmienić sposób myślenia. Sposób postrzegania zarówno wojska zawodowego jak i formacji je wspierających i uzupełniających. Być może wtedy uda się stworzyć w Polsce formacje złożone z rezerwistów, które (tak, jak USAR oraz jednostki National Guard) będzie można wysyłać na samodzielne zadania oraz misje poza granice państwa.