poniedziałek, 14 września 2015

Wędrówka ludów A.D. 2015

Haldon St., Lakemba, Sydney/ Zdjęcie: Craig Greenhill

Gotowi na uchodźców? 

 

Polska nie jest ani krajem Nowego Świata (gdzie każdy jest imigrantem, bo każdy skądś przyjechał) ani krajem, który miał w przeszłości kolonie. Kraje posiadające niegdyś kolonie miały dziesiątki jak nie setki lat (Brytyjczycy siedzieli w Indiach i Pakistanie 400 lat!) na oswojenie się z multikulturowością...

Przez te lata rodzili się biali Brytyjczycy, którzy nigdy nie byli w Wielkiej Brytanii - rodzili się i umierali w koloniach wśród Hindusów, muzułmanów, Zulusów czy też Indian. Wojsko służyło w krajach kolonialnych, niby u siebie, a jednak wśród obcych, często rdzenni mieszkańcy kolonii za zasługi nadawane mieli przywileje i osiedlali się w kraju, który ich skolonizował (Gurkhowie, hinduscy Pandici). Te procesy, a co za tym idzie, stopniowe oswajanie się ze współistnieniem z innymi kulturami na wspólnej płaszczyźnie jednej państwowości trwało lata. Polska w tym czasie albo nie istniała, albo walczyła o zachowanie tożsamości narodowej i niepodległości. Nas te procesy ominęły. 

 

Muzułmanów znamy z TV

 

Mimo paru okazji i dużych chęci nie dorobiliśmy się własnych posiadłości zamorskich. Nie mieliśmy więc szansy na wykształcenie świadomości multikulturowej. Tak, zarówno za czasów I Rzeczypospolitej (tej Obojga Narodów), jak i w 20-leciu międzywojennym byliśmy krajem wielonarodowym, ale raz, że w okresie przedrozbiorowym nie istnieło de facto coś takiego jak poczucie przynależności narodowej, a dwa, to w tej wielonarodowości nie było nigdy żadnej egzotyki (no może poza Żydami czy Tatarami). Ot, Białorusini, Niemcy, trochę Litwinów, Ukraińcy i Rosjanie – generalnie wspólny krąg kulturowy. Po drugiej wojnie światowej natomiast, staliśmy się krajem niemal jednolitym etnicznie, a Żelazna Kurtyna i brak swobodnej możliwości podróżowania poza Blok Wschodni jeszcze tę jednolitość zabetonował izolując nas od wszelakiej egzotyki i kultur naprawdę odmiennych od naszej. Teraz każą nam w ciągu kilku lat zmienić mentalność społeczeństwa na taką, której wykształcenie krajom takim jak Francja, Anglia, Niemcy, Holandia, Portugalia czy Hiszpania zajęło stulecia. W Polsce mężczyzna w turbanie czy kobieta z nikabie lub burce nie tyle wzbudzi wrogość, co zwykłą ciekawość. Przecież jeszcze 10-12 lat temu ludzie oglądali się za murzynami na ulicy. Nie dlatego, że byli rasistami czy ksenofobami, ale dlatego, że murzyna to oni dotychczas w telewizji widzieli! 

 

Po 1989 roku, a w szczególności po wejściu naszego kraju do Unii sporo się zmieniło, Polacy na szerszą skale zaczęli podróżować, emigrować, poznawać nowe kultury, jednak dla sporej części społeczeństwa źródłem wiedzy o Islamie i muzułmanach (nie „muslimach”!) nadal pozostają media – TV, prasa oraz Internet. A jaki obraz islamu przez ostatnie lata przeważał w mediach? Zamachy terrorystyczne (11 września 2001, londyńskie metro, Madryt, Paryż i wiele innych), rebelie, demonstracje zwolenników szariatu, sceny egzekucji – obcinania głów, palenia żywcem, topienia. To przede wszystkim pokazywano Polakom, jako współczesny Islam. Do tego dochodziły ofiary śmiertelne oraz ranni żołnierze polskich misji wojskowych, misji, w których walczyli z islamistami. Taki obraz „krwiożerczych” muzułmanów wykreowały w Polsce zarówno media, jak i sami muzułmanie zarówno ci z rejonów objętych działaniami zbrojnymi, z rejonów kontrolowanych przez talibów, al-Kaide i Państwo Islamskie bojownicy Proroka, jak i ci osiedleni już w krajach zachodnich emigranci, którzy nagle postanowili zostać „samotnymi wilkami dżihadu”. To właśnie dzięki nim i ich kreacji w mediach wyznawcy Allacha są dzisiaj w kraju na Wisła odbierani i postrzegani tak a nie inaczej. 

 

Tragiczne konsekwencje arabskiej wiosny

 

Problem i opór Polaków przed przyjmowaniem uciekinierów oraz imigrantów spod znaku półksiężyca potęguje dodatkowo wyraźnie widoczna bezradność oraz brak konkretnego i zdecydowanego stanowiska Europy w sprawie mas ludzkich zalewających w tej chwili południowe rubieże UE. Narzucanie czegokolwiek Polakom zawsze kończy się oporem i buntem. Takie to już nasze DNA, sami chętnie pomożemy i potrzebującemu oddamy serce, ale narzucanie nam liczb, ilu ludziom i jak mamy pomóc, wyznaczanie kontyngentów uchodźców naprawdę nie jest najlepszym podejściem Europy. Tym bardziej próby szantażu po przez wyzywanie nas od niewdzięczników i rasistów. W końcu sami od tej Europy ani wybitnej solidarności ani wdzięczności nie nigdy tak naprawdę nie doświadczyliśmy. Ten wręcz paniczny lęk przed fala uchodźców oraz atawistyczny niemal opór przed przyjmowaniem uciekających przed pożoga wojenną Syryjczyków wynika moim zdaniem ze stereotypu muzułmanina z Bliskiego wschodu, jaki w Polsce stworzyli… Sami muzułmanie o d dziesięcioleci niepotrafiący zbudować trwałego pokoju na swoich jakże pięknych i bogatych w złoża naturalne ziemiach oraz relacjonujące wydarzenia tzw. arabskiej wiosny oraz jej nomen omen smutnych i tragicznych konsekwencji media a także z wbudowanego w instynkt samozachowawczy naszego Narodu oporu przez płynącymi zza granicy nakazami, dyrektywami i nieudolnym graniu na uczuciach i dumie narodowej Polaków.

 

Asymilacja czy Allach?

 

Czy jednak Polacy stawiając się przysłowiowym okoniem decydentom Unii Europejskiej nie maja racji? A może ją mają mówiąc, że nie chcą u siebie ludzi, którzy nie będą się asymilować z nasza kulturą i naszymi obyczajami? Właśnie, asymilacja. Pominę takie zagadnienia jak rozmawianie w miejscach publicznych w obcym języku (chociaż to bardzo niegrzeczne), czy też chodzenie po ulicach kraju europejskiego w tradycyjnych strojach z Bliskiego Wschodu lub Afryki, bo to, jak wspominałem może wzbudzić jedynie ciekawość, uśmiechy ewentualnie szepty w pociągu czy autobusie. Polacy obgadują nawet siebie nawzajem, więc mając przez osobę dziewczynę w burce będą to robić tym bardziej. Przynajmniej na początku, dopóki się z takimi widokami na ulicach nie oswoją. Asymilacja to jednak coś dużo poważniejszego od niejedzenia schabowego w barze mlecznym i niepicia wódki na imieninach u sąsiada. Dziennikarka australijskiego wydania magazynu "60 Minut" poprosiła kiedyś na ulicy muzułmańskiej dzielnicy Sydney - Lakemby, młodego chłopaka - muzułmanina, URODZONEGO już w Australii o to, żeby powiedział, co jest dla niego najważniejsze i czy Australia (w której, przypominam, chłopak się urodził!) jest dla niego ojczyzną. Wiecie, co usłyszała? Najważniejszy jest Allach, na drugim miejscu są współwyznawcy Islamu, na trzecim miejscu jest kraj, z którego pochodzą jego rodzice, a swój de facto dom - Australię umieścił na czwartym miejscu Tacy ludzie już nawet nie uchodźcy czy emigranci, ale ich potomkowie - teraz pakują nagminnie plecaki i jada walczyć w Syrii dla ISIS, bo to jest dla nich ważniejsza Ojczyzna niż kraj, w którym się urodzili czy kraj, który wyciągnął pomocną dłoń do ich rodziców. 

 

Kto przybędzie z uchodźcami?

 

A jak już jesteśmy przy walce za swój kraj. W Internecie, co chwile można oglądać zdjęcia czy też relacje filmowe z międzynarodowych ćwiczeń armii sojuszniczych krajów NATO. Krajów, z których spora cześć ma społeczeństwa multikulturowe. Może ja patrzę nieuważnie, ale poza wojskami USA (gdzie czarnoskórzy żołnierze walczyli już w wojnie secesyjnej), to jakoś ciężko mi wśród wojaków współczesnej Europy dostrzec tureckiego Niemca w mundurze Bundeswehry, Hindusa albo Pakistańczyka w uniformie British Army, czy też Algierczyka lub Malijczyka w szeregach Armii Francuskiej. Mimo wielorakich kultur zamieszkujących te państwa ich obrona to wciąż domena ich białych mieszkańców. Cytując klasyka chciałoby się zapytać: przypadek? 

 

Inna sprawa, o której w Europie mało się w tej chwili mówi to opłaty od certyfikacji jedzenia. Muzułmanie nie jedzą tego, co nie jest halal. A za certyfikacje firmy produkujące żywność muszą płacić mułłom. Płacić spore pieniądze, które raz, że niewiadomo wie gdzie potem idą (wątpię, żeby finansowano z tego żłobki – ostatnio słyszałem, że za pieniądze z certyfikacji halal w Australii powstaje meczet w… Indonezji), a dwa, że te koszty producenci wliczają sobie potem w ceny produktów, ceny, które płacimy my, ludzie niemający nic wspólnego z Islamem. W takim multikulturowym z definicji kraju jak Australia jedzenie koszerne można spotkać tylko w wybranych sklepach i tylko w przeznaczonym do tego dziale, tak samo produkty polskie (KRAKUSA np.), chorwackie czy angielskie, ale jedzenie halal jest dosłownie wszędzie i naprawdę konia z rzędem temu, kto znajdzie w osiedlowym markecie coś, co NIE JEST halal (poza bekonem). Ostatnio sam słyszałem, jak muzułmanka dopytywała się przy kasie, czy napój energetyczny jest halal. 

 

Wracając na koniec do Europy. Dzieciak, którego ciało morze wyrzuciło na brzeg, mimo że ta sprawa została "podpięta" przez media oraz władze pod falę uchodźców z Syrii i krajów Meghrebu był podobno Kurdem. Kurdem, którego rodzina zwiewała z Turcji (gdzie wojny nie ma) do Grecji. Turcja Kurdów od lat bombarduje i pacyfikuje, a Husajn gazował i mordował. I robili to na długo przed tzw. arabską wiosną, której owoce teraz zbiera Europa. A jednak zdjęcie dzieciaka zostało plakatem-symbolem obecnej "wędrówki ludów" z Syrii czy Erytrei na Stary Kontynent. Gdyby ojciec rodziny wsadził ich na ponton na tureckiej plaży 6 miesięcy temu, to nikt by nawet nie kichnął nad ich tragedią. Tak wiec widać jasno, że ta wędrówka ludów to nie tylko ludzie uciekający spod noża ISIS (aczkolwiek ich pewnie jest najwięcej). Ruszyła fala i teraz każdy, kto ma na tyle kasy, żeby zapłacić przemytnikom będzie się chciał pod nią podczepić. Jedni będą uciekinierami, a inni ich będą udawać. O czym to świadczy i czym to grozi? Ano właśnie o tym, że w tej masie ludzkiej szturmującej południowe granice Europy są nie tylko uchodźcy z Syrii, ludzie uciekający przez ISIS, FSA czy al-Kaidą albo Assadem... Ta masa ma w sobie różnych ludzi, różnego pochodzenia, o różnych motywacjach i różnych zamiarach. Dlatego tak bardzo potrzebna jest rozwago i zdecydowanie w działaniu władz Europy. Pomagać potrzebującym trzeba jak najbardziej, bo to nasz ludzki obowiązek, ale na Boga sprawdzać, kto skąd i po co. I w pierwszej kolejności przyjmować kobiety i dzieci. Zdrowi mężczyźni jakby przez los nie było doświadczeni mogą w obozach przejściowych posiedzieć deczko dłużej celem weryfikacji. Bo w tej rzece ludzi potrzebujących pomocy może się bardzo łatwo ukryć kilka niezłych drapieżników.