sobota, 30 sierpnia 2014

Rosyjski Sherlock Holmes

Lata świetlne temu zapisałem się do sławetnego Klubu „Świat Książki”. Jak zapewne wiecie „Świat Książki” wymagał od swoich członków zakupu, co najmniej jednej książki z każdego katalogu, w przeciwnym razie Klub przysyłał ci to, co oni uznali za bestseller.
Któregoś dnia, zdesperowany, bo w ofercie nie było niczego, czym byłbym zainteresowany włącznie z „bestsellerem”, postanowiłem wybrać książkę losowo. Trafiła się powieść autora, o którym nigdy w życiu nie słyszałem o tytule, który nic mi nie mówił… zaintrygował mnie jednak opis. A brzmiał on mniej więcej tak:
„Carska Rosja, przełom XIX i XX wieku. Kiedy w słoneczny dzień, w parku, na oczach spacerujących młody mężczyzna strzela sobie w głowę, sprawa wydaje się prosta. Ot, popełnił samobójstwo z miłości. Tym bardziej, że młody student – samobójca cały majątek zostawia pewnej uroczej Angielce. Sprawą zainteresował się jednak Erast Fandorin. Uparty i ambitny funkcjonariusz moskiewskiej policji postanawia ją rozwiązać. Nie spodziewa się jednak, co odkryje i jakie dla niego samego będzie to miało konsekwencje. Bo być może zaniechałby wówczas jakichkolwiek działań. Samobójstwo studenta to jedynie początek mrocznej podróży Erasta ”
Książką tą był “Azazel” Borysa Akunina. Pierwsza cześć serii o przygodach Erasta Fandorina, detektywa pracującego w moskiewskiej policji u schyłku caratu. Powiem, że nie miałem już więcej problemów z wyborem książek z katalogów Świata Książki. Kolejne pozycje serii autorstwa Borysa Akunina stały się obowiązkowymi zakupami. (Dosłużyłem się bodajże nawet Błękitnej Karty czy innego dyplomu Przodownika Pracy).
„Azazel” jest świetnie napisanym, trzymającym w napięciu kryminałem, w którym autorowi udało się zachować doskonałą równowagę, pomiędzy opowiadaną historią, intrygą i tajemnicą, a przedstawionym obrazem epoki, społeczeństwa i życia codziennego mieszkańców Moskwy w latach ‘90 XIX wieku.
Wszystkie kolejne powieści tej serii, mimo, iż historie różnią się od siebie nieco stylem pisarskim czy miejscem akcji i napięciem, trzymają poziom zaprezentowany w „Azazelu”. Można powiedzieć, że autor bawi się gatunkiem. W kolejnej powieści „Gambit turecki”, Fandorin trafia na front wojny rosyjsko-tureckiej, gdzie szuka szpiega w sztabie wojsk carskich. „ Lewiatan” to kryminał w stylu Agathy Christie… wśród pasażerów płynącego do Japonii parowca jest morderca… słowem każda książka, to jakby nowa, zaskakująca historia opowiedziana przez tego samego starego znajomego…
Rosjanie nakręcili na podstawie książek Akunina 3 filmy: mini serial telewizyjny ”Azazel”, oraz filmy pełnometrażowe „Gambit Turecki” ( w którym wystapił m.in. Daniel Olbrychski) i „Radca Stanu”.
Jako ciekawostkę dodam, że powieść „Azazel „ na tyle zainteresowała córkę znanego reżysera, Paula Verhoevena, na co dzień studentkę rusycystyki, że namówiła ojca, by zakupił prawa do ekranizacji powieści. Na podstawie książki powstaje właśnie film „The Winter Queen”, którego Verhoeven jest producentem i współscenarzystą, reżyseruje Fiodor Bondarczuk (ten od 9. Kompanii), a Milla Jovovich gra jedną z głównych ról…

"Orzeł wylądował", czyli lektury dzieciństwa



Na koniec VIII klasy podstawówki Rada Pedagogiczna mojej szkoły (wtedy jeszcze, wstyd się przyznać, imienia Marcelego Nowotki) postanowiła przyznać mi nagrodę książkową za wyniki w nauce (tak, wiem, sam się im dziwię). Nasza wychowawczyni pozwoliła nam przed rozdaniem nagród wybrać sobie z zakupionej puli książek to, co nas najbardziej zainteresuje. Ja dla siebie nie znalazłam nic. Przeglądałem i przeglądałem i generalnie nic nie przykuło mojej uwagi. Aż wpadła mi w ręce książka w brązowej obwolucie, bez tytułu na okładce, takie zupełne nic. Po otwarciu strona tytułowa dumnie oznajmiała: Orzeł Wylądował autor: Jack Higgins. „Niech będzie” – pomyślałem i włożyłem do środka karteczkę z moim nazwiskiem.

Po lekturze wsiąkłem na amen. „Orzeł wylądował” to stylizowana na autentyczną (bardzo wiarygodnie zresztą) historia oddziału niemieckich spadochroniarzy, którzy zostali zrzuceni nad południowa Anglią z zadaniem uprowadzenia przebywającego tam na urlopie… Winstona Churchilla. Powieść napisana jest rewelacyjnie. Postacie nakreślone tak realistycznie, że aż się chce grzebać w archiwach i sprawdzać, czy przypadkiem niejaki Kurt Steiner to nie istniał naprawdę, co wydarzyło się na dworcu w Warszawie, i co tak naprawdę robili Niemcy na Wyspach Normandzkich (jedynym okupowanym przez Niemców terytorium Wielkiej. Brytanii. Powieść uznawana jest za najlepszą książkę Jacka Higginsa i doczekała się ekranizacji z m.in. Michaelem Cainem i Donaldem Sutherlandem. Powstała również kontynuacja pt. „Orzeł odleciał”.

     Higgins, mimo że Angol wychowywał się w Irlandii Północnej. Znaczy w Ulsterze, jak kto woli. Akcja większości jego powieści (w tym również wspomnianego „Orła”) ociera się albo wręcz dotyczy Irlandii oraz konfliktu ulsterskiego, a co za tym idzie karty jego książek aż Roja się od terrorystów Z IRA, agentów MI6 i komandosów SAS. Spotkać można zarówno zatwardziałych, zawodowych zabójców jak i romantycznych bojowników z Thompsonami i Stenami pod płaszczami. Dużo w jego powieściach nawiązań do tajemnic 2 wojny światowej, ucieczki Bormana czy lotu Hessa… Książki rewelacyjnie oddaja klimat zarówno tamtych jak i naszych czasów. Znakomicie nakreślają tło historyczno-polityczne konfliktu irlandzko-brytyjskiego będąc jednocześnie doskonała weekendowa rozrywka i trzymająca w napięciu książka do poduszki. Książką gdzie ironiczny humor przeplata się z patetyzmem, gdzie faceci z przeszłością spotykają kobiety po przejściach i gdzie miłość nie ma przyszłości, a walka perspektyw zwycięstwa, ale… czy to oznacza, że należy się poddawać?

       Wiele powieści Jacka Higginsa zostało przeniesionych na ekran. Wspomniany już „Orzeł Wylądował” z Donaldem Sutherlandem, ponadto znane, także w Polsce: „Modlitwa za konających” z Mickeyem Rourke i Bobem Hoskinsem, czy filmy z Kylem Maclachlanem w roli irlandzkiego terrorysty Seana Dillona „Protokół Windsordzki” i „Thunder Point”. Hit wypożyczalni kaset video początku lat 90-tych, film pt. „Konfesjonał” z Keithem Carradinem w roli poety i bojownika IRA, Liama Devlina, to też Jack Higgins.



piątek, 29 sierpnia 2014

Koreańskie Termopile.



  Zapewne większość z was widziała lub słyszała o obrazie z 2004 roku „Taegukgi hwinalrimyeo”, po naszemu „Braterstwo broni”. Film o rekordowej oglądalności w koreańskich kinach, okrzyknięty koreańskim „Szeregowcem Ryanem”, wbijający w fotel efektami specjalnymi, zdjęciami i muzyką.
Ale to nie będzie o „Taegukgi”… będzie o filmie trochę mniej znanym, opowiadającym zgoła inną, aczkolwiek osadzoną też w realiach wojny koreańskiej historię. Zasadnicza różnica między „Braterstwem broni”, a filmem z 2010 roku „71 into the fire” (oryg. „Pohwasogeuro”), bo to o nim chcę opowiedzieć jest taka, iż ten drugi oparty jest na prawdziwych wydarzeniach. Wojna koreańska wybuchła w czerwcu 1950 roku i formalnie jest najdłużej trwającym konfliktem zbrojnym nowoczesnego świata. Jako że w 1953 roku podpisano zaledwie rozejm, wojna trwa od 64 lat. 

  Na film trafiłem przypadkowo. Był w ofercie panelu rozrywkowego na pokładzie samolotu KoreaAir podczas lotu do Seulu. Zrobiony jest, jak większość filmów HanCinema z dbałością o każdy detal. Jest to przejmująca, wielowątkowa historia, wyraźnie zarysowane postacie, bardzo dobrze oddana dramaturgia wydarzeń, wreszcie świetnie zrealizowane sceny batalistyczne i efekty specjalne. 

   Początkowy okres wojny koreańskiej… Przeważająca pod względem liczebności i uzbrojenia armia północy jest na najlepszej drodze, aby zepchnąć swoich południowych sąsiadów do morza. W Korei Południowej pod broń powoływany jest każdy zdolny ją nosić. Na front wysyłani są studenci i uczniowie, niejednokrotnie jeszcze w szkolnych mundurkach. Broń dawano nawet więźniom, którzy zgłaszali się na ochotnika w zamiana za darowanie kary. 

   „71 into the fire” opowiada właśnie taką historię 71 uczniów i studentów, którzy podczas szkolenia może z raz wystrzelili z karabinu. Ta „dzieciarnia” dostała rozkaz obrony budynku szkoły średniej w miejscowości P’ohang w pobliżu ważnego strategicznie mostu na rzece Nakdong. Przypadkowa zbieranina ochotników, zapaleńców, cwaniaków, przypadkowych ofiar przymusowego werbunku, ludzi chcących walczyć, jaki i ludzi chcących tylko przetrwać, to istny kocioł charakterów, postaw, zachowań i ideologii. Każdy ma inne podejście do wojny, inne na jej temat zdanie… a zagrożenie w postaci nadciągającej brygady wojsk Korei Północnej wisi w powietrzu. Wszyscy wiedzą, że walka wcześniej czy później nadejdzie i zweryfikuje wszystko i wszystkich. 

  71 niewyszkolonych, nieprzygotowanych i słabo wyekwipowanych uczniów miało wytrzymać do nadejścia pomocy dwie godziny… bronili się przed siłami 766. Brygady wojsk Korei Północnej przez 11 godzin.  

    Chyba każdy kraj ma swoje Termopile... To jest historia tych koreańskich.
 

포화 속으로 - zwiastun


„Szerokiej drogi, Anat”, czyli porządki na dysku.



Stary tekst sprzed 3 czy 4 lat, który dziś razem z paroma innymi przypadkiem znalazłem na dysku.

„Książka na weekend” 

Irek Grin i powieść „Szerokiej drogi, Anat”


Izraelski wywiad werbuje Dawida, eks-policjanta jednostki antyterrorystycznej z Krakowa, niegodziwca, łajdaka i alkoholika, do wykonania ważnego zadania w Polsce. W celu uwiedzenia Dawida do Polski zostaje wysłana piękna i seksowna agentka Mossadu, tytułowa Anat. Jedna z tych, na których widok spora część mężczyzn myśli: przelecieć i umrzeć. Przygotowania do operacji nieco się komplikują, kiedy Anat zakochuje się w Dawidzie. Odsunięta od sprawy nie rezygnuje; potajemnie rusza śladem grupy operacyjnej do Krakowa. Akcja powieści przenosi nas z Krakowa do Jerozolimy, Kairu, Aten, Warszawy, Wrocławia i Istambułu. Na bohaterów czekają liczne niespodzianki, z których każda może pokrzyżować ich plany. Świat tajnych służb pokazany jest w tej powieści efektownie i przekonująco! Mossad po prostu musi tak działać… 

Autor daje nam powieść sensacyjną, w której tworzy męski, bezlitosny świat polskiego i izraelskiego wywiadu. Nie ma tu miejsca na pomyłki, bo te kończą się śmiercią. Nie ma miejsca na przyjaźnie, bo te z reguły okazują się pułapką. Nie ma miejsca na rodzinę, bo ta stanowi najczęściej jedynie przykrywkę, prowizoryczne tło do odgrywanej roli na potrzeby akcji. Nie ma miejsca na szczerość, na indywidualność i na własną tożsamość, bo zawsze liczą się cele odgórne. Liczy się misja. W świecie tym nie powinno być też miejsca na na miłość, a jednak pojawia się i ona. Tylko pytanie czy to jest miłość czy jedynie część gry?

Początkowo wygląda na to, że wszyscy bohaterowie realizują wspólny plan, chcąc jednocześnie ugrać coś na boku dla siebie, ale do czasu. Nagle pojawia sie ktoś, kto tak naprawdę rozdziela role w tym spektaklu i to on pisze niecny, szatański scenariusz. Scenariusz, który całą intrygę i wszystkich bohaterów doprowadzi w jedno miejsce w jednym momencie i do zakończenia, którego nikt się nie spodziewa. Zakończenia, które mistrzowsko łączy wszystkie wątki powieści. Uwierzcie, ja 3 godziny szczęki z podłogi podnieść nie mogłem po przeczytaniu ostatnich kart… a książka doczekała się kontynuacji!

Bohaterowie powracają w powieści ”Szkarłatny habit”, którą przeczytamy w jakiś kolejny weekend….

UPDATE

Właśnie się za ten „Szkarłatny habit” biorę…

środa, 27 sierpnia 2014

Wojna na małym ekranie

Jakiś czas temu, podczas debaty parlamentarnej na temat nielegalnej emigracji, jedna z członkiń australijskiego parlamentu powołała się w swoim przemówieniu na informacje, które zaczerpnęła z „programu telewizyjnego traktującego o straży przybrzeżnej”. Okazało się, że tym „programem” był serial telewizyjny opowiadający o przygodach załogi fikcyjnego okrętu australijskiej marynarki wojennej pod tytułem „Sea Patrol”. Wydarzenie wywołało ogólną wesołość, lecz zwróciło także uwagę na rolę, jaką w postrzeganiu świata odgrywa telewizja i jej sztandarowy produkt, czyli serial fabularny.
 
Seriale telewizyjne, które długo były traktowane nieco po macoszemu w porównaniu z filmami fabularnymi, nabierają w ostatnich latach coraz większego znaczenia. Tak jest chociażby w przypadku seriali wojennych czy o tematyce militarnej. Wszyscy zapewne pamiętają, a wielu co jakiś czas ogląda ponownie „Kompanię braci” – serial opowiadający o wojennych perypetiach żołnierzy Kompanii E 506 Spadochronowego Pułku Piechoty 101 Dywizji Powietrznodesantowej armii Stanów Zjednoczonych. Akcja toczy się podczas II wojny światowej, począwszy od szkolenia poprzedzającego desant w Normandii, aż do upadku Trzeciej Rzeszy. Serial oparto na książce, która opisuje losy prawdziwych żołnierzy biorących udział w autentycznych wydarzeniach. Co więcej, na końcu każdego odcinka są pokazywani weterani, ich uczestnicy. To oraz autentyzm opowiadanej historii stanowią niewątpliwie o sile tej produkcji. Serial należy już do kanonu kina wojennego, a niektóre motywy wykorzystano nawet w grach komputerowych. 

Kolejnym serialem, który zapada w pamięć i który może śmiało aspirować do miana kultowego, to „Generation Kill” opowiadający o losach batalionu rozpoznawczego amerykańskiej Piechoty Morskiej podczas pierwszych dni inwazji na Irak w 2003 roku. Co łączy te dwa seriale (oprócz niewątpliwie sporego budżetu)? Oba zrealizowano na podstawie prawdziwych wydarzeń. „Generation Kill” to ekranizacja książki Evana Wrighta, reportera magazynu „The Rolling Stone”, który towarzyszył marines na ich szlaku bojowym.
W pamięć zapadł mi jeszcze jeden serial. Może mniej znany i nieoparty na faktach, ale myślę, że wart uwagi. To „Overe There” przedstawiający losy amerykańskich żołnierzy w Iraku. Serial o tyle ciekawy, że przedstawia nie tylko to, z czym na co dzień zmagają się żołnierze w strefie wojennej, lecz również piętno, jakie wojna odciska na wojskowych i, przede wszystkim, na ich rodzinach. Ukazuje problemy emocjonalne, fizyczne oraz różnice kulturowe, z którymi spotykają się żołnierze służący na „Odległym froncie”.

W Polsce przez lata kultowymi serialami wojennymi były „Czterej pancerni i pies” oraz „Stawka większa niż życie”. Emitowane podczas każdych wakacji, świąt, czy też ferii zimowych. Może są one pełne błędów, przekłamań oraz politycznej propagandy poprzedniego systemu, ale do dzisiaj stanowią kultowe pozycje polskiej telewizji. Pamiętam, że gdy po raz pierwszy oglądałem „Czterech pancernych i psa”, zastanawiałem się, co Polak (Janek Kos) porabiał na dalekiej Syberii, dlaczego dowódca polskiego czołgu chodzi w radzieckim mundurze, a kierowcą jest Gruzin. Podczas późniejszych powtórek wiedziałem już, co prawda, skąd Kos wziął się na Syberii i dlaczego Olgierd był dowódcą, rzucało mi się natomiast w oczy zdobywanie Kołobrzegu przez piechotę uzbrojoną w nieistniejące wówczas kbk AK. Niemniej jednak serial ten, jak i „Stawkę” wciąż ogląda się z przyjemnością i nostalgią. Może dlatego, że były zrealizowane z dużo większym rozmachem niż seriale kręcone obecnie.

XXI wiek przyniósł Polsce wojnę z terroryzmem oraz wynikające z niej misje w Iraku i Afganistanie. „Misja Afganistan” to był pierwszy polski serial o wojnie w Afganistanie i o polskim w niej udziale. Zapowiadany jako wydarzenie telewizyjne był oczekiwany zarówno przez fanów i sympatyków wojska, jak i przez tych, którzy pod Hindukuszem służyli. Komu się spodobał? Chyba tylko fankom Pawła Małaszyńskiego, które zresztą miały w nosie to, gdzie dzieje się akcja, byleby ich idol fajnie wyglądał w mundurze.

Z całego serialu na uwagę zasłużył tak naprawdę tylko jeden odcinek. Jak na cukierkowatość serialu zaskakująco dobry i oryginalny. Odcinek, którego akcja paradoksalnie toczy się nie w Afganistanie, lecz w Polsce i dotyczy weteranów zmagających się z PTSD. Ten epizod z całego serca polecam każdemu. Resztę zaś tej produkcji można z czystym sercem sobie darować, no chyba że kogoś interesują sceny seksu w „czołgu Rosomak” (cytat z jednego z for poświęconych serialowi), czy też „hamerze” (cytat z tego samego forum).

Wszyscy doskonale wiemy, że najlepsze historie pisze samo życie. Polska, jako kraj, ma naprawdę wiele militarnych i bohaterskich historii do opowiedzenia. Zarówno własnym młodym i starszym pokoleniom, jak i całemu światu. Historii z wojen przeszłych i tych współczesnych. Opowieści o historii polskiego oręża wystarczyłoby nie tylko na kilka seriali i kilkanaście filmów pełnometrażowych.

Mamy świetne jednostki specjalne, które aż się proszą o porządnie zrealizowany serial o ich przygodach. Tajemnica, która otacza operacje prowadzone przez zespoły zadaniowe polskich sił specjalnych, sprzyja popuszczeniu wodzy fantazji przez scenarzystów i stworzeniu naprawdę ciekawego serialu akcji z żołnierzami w zielonych lub szarych beretach w roli bohaterów. Taka potrzebę oraz sposobność dostrzegli i z powodzeniem wykorzystali na przykład Rosjanie, realizując serial telewizyjny o przygodach jednego z ich oddziałów specnazu.

Popularność emitowanego przez Program 2 TVP „Czasu honoru”, który mimo nikłej wierności faktom i realiom II wojny światowej bije rekordy oglądalności, powinna dać do myślenia. Uzmysłowić, że społeczeństwo jest spragnione tego typu rozrywki, ale też dać do zrozumienia, że jest to społeczeństwo wymagające i byle czym się nie zadowoli. Nie muszą to być wierne realizacje historycznych wydarzeń, ale powinny być zrealizowane z szacunkiem dla widza i jego inteligencji. Muszą to być historie, w które widz zgodzi się uwierzyć.