Kebabowe wojny

Sonny Barger, guru i legenda klubu motocyklowego Hells Angels,
w jednej ze swoich książek napisał: „każdy uważa się za twardziela do
czasu, aż na takiego się nie natknie”. Tak też zapewne myślał o sobie
21-letni Daniel, gdy w sylwestrową noc postanowił sobie wziąć z ełckiego
lokalu z kebabem dwie puszki Coca
Coli. Wziąć znaczy ukraść. No bo któż jemu, gangsta of Ełk zabroni
robić to, co chce? Przecież jest u siebie i żaden pracownik, a zwłaszcza
ciapaty pracownik, kebeb-baru
nie będzie mu mówił, za co ma płacić, a za co nie. Syndrom Miasta
Prywatnego. Tym razem jednak jedna patologia trafiła na drugą, bardziej
zdeterminowaną i bezwzględną. Chłopak za te dwie puszki zginął. Jakim by
człowiekiem nie był, to szkoda młodego życia. Sprawca –
Tunezyjczyk, a więc obcy, ciapaty, muslim,
pewnie fundamentalista islamski, a może nawet terrorysta (w myśl starej
prawdy: „bo każdy pijak, to złodziej”) okazał się gorszym bandytą od
Daniela. Jako bandyta i morderca został aresztowany i pójdzie siedzieć.
Nie za islam, nie za Allaha, nie za ISIS czy tam al-Kaide, ale za zabójstwo na tle napojowo-gastronomicznym. Tragedia, ale , czy tego chcemy, czy nie, to dziś jest tragedia jakich wiele. Ludzie giną w dzisiejszych czasach z a mniej… za 10pln
w portfelu, starą komórkę w kieszeni, czy też za kolor szalika na szyi.
Z tym że w świadomości ełckich zadymiarzy, którzy w związku ze śmiercią
Daniela urządzili sobie zadymę pod Bogu
(a może Allahowi) ducha winnym, pustym lokalem-taką warmińsko-mazurska
wersje Ferguson funkcjonuje najwyraźniej paradygmat Kalego: jeżeli Polak
zabija Polaka za 10pln,
to jest ok, ale jak zabija go obcy, to już jest święta wojna.
Jeżeli już jednak idziemy tokiem myślenia tych, którzy walkę z fundamentalizmem islamskim rozpoczynają od demolki i butelkowego i ceglanego szturmu na szyby pustego lokalu gastronomicznego, jakby tam sie co najmniej Osama bin Laden zabarykadował, to dlaczego ci wojownicy / krzyżowcy/ mściciele (niepotrzebne skreślić) nie idą pod areszt, w którym przetrzymywany jest faktyczny sprawca tragedii? W końcu instytucja linczu została wymyślona w kulturze zachodniej... nawet dzikozachodniej, że tak powiem.
Reasumując. Jeżeli
już mam zginąć zadźgany nożem na ulicy to chyba wolę, żeby zabił mnie ciapaty,
bo przynajmniej zostanę pomszczony lub chociaż upamiętniony, a jak
zabije mnie najebany Polak, to pies z kulawą nogą nie machnie w mojej
sprawie ogonem. A wydawałoby się, że morderstwo jest morderstwem…
Kiedyś, na słynących z bijatyk, wiejskich zabawach, gdy dwie sąsiednie
wsie brały się za łby, ogłaszano: „Obce narody won, tu się bawią sami
swoi”. Najwyraźniej ta zasada wciąż obowiązuje. Nawalanie się we własnym
piekiełku jest ok, ale niech tylko ktoś się wtrąci.
Swoją drogą, to gdyby taki Daniel wlazł mi do sklepu i zajumał
dwie puszki Coli to sam by go pogonił… nie z nożem, nie żeby zabić-no
ale ja nie jestem (chyba) patologia, ale zdrowo bym się na takiego
prowincjonalnego rekietiera wkur...
zdenerwował. Zresztą… daleko szukać. W supermarkecie, w którym
pracowałem w Sydney, ja oraz paru innych Polaków – emigrantów- pewnego
wieczoru młody Australijczyk (biały Australijczyk!) ukradł tabliczkę
czekolady. Chciał ją wynieść pod bluzą, ale zdemaskowany przy kasie po
prostu uciekł… i wiecie co? Kolega, Polak – pracownik sklepu, jako
jedyny wybiegł za nim i gonił go przez pół dzielnicy. Reszta pracowników
miała w nosie tabliczkę czekolady za $2,99.
Na szczęście kolega nie miał noża kuchennego przy sobie, a jedynie tępy
jak nasza klasa polityczna otwieracz do kartonów. Złodziej tabliczki
czekolady przeżył.
Wydarzenia z Ełku oraz parę innych z ostatniego
roku czy dwóch skłoniły mnie jednak do pewnego przemyślenia. Mam
wrażenie, że w naszym Narodzie — a przynajmniej w pewnych jego grupach
społecznych panuje niezwykłe napięcie, poziom adrenaliny sięga Giewontu,
a nasza młodzież wręcz usycha z braku wroga. Mówiąc wprost, szukają
konfliktu i to konfliktu na szeroką skalę. Był przecież czas, że wrogość
wobec Rosji była tak ogromna, że gdyby pijany ruski pogranicznik z
okazji Dnia Pabiedy puścił serię ze służbowego kałasza na wiwat zbyt blisko polskiej granicy, to w 12h
zorganizowaliby pospolite ruszenie, w Górach Świętokrzyskich tworzyliby
partyzantkę i planowali wysadzanie torów kolejowych Linii Hutniczo Siarkowej — bo szerokie więc pewnie ruskie!
Teraz z kolei wrogiem publicznym nr 1 stali się muzułmanie – z angielska (bo to brzmi światowo) zwani "muslimami:.
Nieważne, że w Polsce ich niewielu, nieważne, że 70% polskiego
społeczeństwa muzułmanina, to jedynie w TV widziało, z czego połowa w
filmie "Lawrence z Arabii". Kwiat naszej młodzieży tak bardzo chce bronić kultury
zachodniej i środkowoeuropejskiej przed hordami islamistów, tak bardzo
bohaterskie czyny w obronie Ojczyzny chce popełniać, a tu dupa… trzeba
na 7:00 do roboty wstawać, a z czynów bohaterskich, to można se najwyżej
cegłówka w kebaba rzucić. Zaraz oczywiście po tym, jak się w nim coś
zje.
Namiętnie szukamy wroga, szukamy kogoś, komu, by spuścić
łomot lub od kogo takowy dostać. Żeby znowu poczuć się zjednoczonym
silnym Narodem z husarią w herbie… pokój, spokój i codzienność nas
niszczy, dzieli i skołtunia.
Obyśmy sobie tylko nie wykrakali.
Na koniec wróćmy jeszcze do wydarzeń w
Ełku. Odwróćmy na chwilę sytuację. Do baru, w którym pracuje w
sylwestrową noc, biedny Daniel, który dorabia sobie w ten sposób do
czesnego na studiach, wchodzi dwóch Tunezyjczyków, którzy kradną mu dwie
puszki Coca
Coli. Zdesperowany, bo jeszcze szef go zwolni za to, że pozwala sobie
kraść towar, albo z wrodzonego poczucia sprawiedliwości, nabytego
poczucia gniewu lub frustracji, nasz Daniel goni ciapatych,
dopada i w szamotaninie jednego z nich zabija… co mamy na nagłówkach
tych samych gazet i portali, które dziś robią ze złodzieja męczennika,
pospolitego bandyty terrorystę a z puszki Coca Coli święta wojnę z Islamem?
Jak myślicie?
Ja
wiem, że Polak dobrze dogaduje się z drugim Polakiem jedynie w sytuacji
zewnętrznego zagrożenia, ale to zewnętrzne zagrożenie, ten wróg,
którego sami na siłę sobie szukamy, naprawdę może być zbyt wysoką ceną,
jaką przyjdzie nam zapłacić za narodową zgodę… Spróbujmy czasem dogadać
się przy piwie. Taniej bezpieczniej i przyjemniej.
świetny post! akurat mieszkam w Ełku. Aktualnie przy każdym barze typu kebab, stoi przynajmniej jeden patrol policji. To jest chore...
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńpierdu pierdu człowieka z daleka.
OdpowiedzUsuńAkurat ten "człowiek z daleka" mieszka już w Polsce i bywa w Ełku regularnie.
Usuńswietny tekst powinien go przeczytac kazdy i przede wszystkim zrozumiec.Szacunek dla autora ze potrafil tak dosadnie i zarazem prosto okreslic te trudna sytuacje
OdpowiedzUsuńprzeczytałam całość to typowy bełkot może komuś się podoba bo mnie znudził
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńSmutne, ale prawdziwe.
OdpowiedzUsuńjeszcze pare lat do tylu w polsce nie bylo smierdzacych kebabow i jakos zylismy bez tego!!!! W moim odczuciu tzw "ciapaci" nie pasuja do polski a wiec won... nie wyobrazam sobie np. niemca czy brytyjczyka pracujacego w tym kebabie ktory wybiega z nozem za kims i zadaje kilka ciosow w tym jeden prosto w serce!!! bez tych ludzi w europie bylo bezpiezniej i tego nie da sie ukryc
OdpowiedzUsuńNic dodać , nic ująć.
OdpowiedzUsuń