poniedziałek, 2 stycznia 2017

Kebabowe wojny

Sonny Barger, guru i legenda klubu motocyklowego Hells Angels, w jednej ze swoich książek napisał: „każdy uważa się za twardziela do czasu, aż na takiego się nie natknie”. Tak też zapewne myślał o sobie 21-letni Daniel, gdy w sylwestrową noc postanowił sobie wziąć z ełckiego lokalu z kebabem dwie puszki Coca Coli. Wziąć znaczy ukraść. No bo któż jemu, gangsta of Ełk zabroni robić to, co chce? Przecież jest u siebie i żaden pracownik, a zwłaszcza ciapaty pracownik, kebeb-baru nie będzie mu mówił, za co ma płacić, a za co nie. Syndrom Miasta Prywatnego. Tym razem jednak jedna patologia trafiła na drugą, bardziej zdeterminowaną i bezwzględną. Chłopak za te dwie puszki zginął. Jakim by człowiekiem nie był, to szkoda młodego życia. Sprawca – Tunezyjczyk, a więc obcy, ciapaty, muslim, pewnie fundamentalista islamski, a może nawet terrorysta (w myśl starej prawdy: „bo każdy pijak, to złodziej”) okazał się gorszym bandytą od Daniela. Jako bandyta i morderca został aresztowany i pójdzie siedzieć. Nie za islam, nie za Allaha, nie za ISIS czy tam al-Kaide, ale za zabójstwo na tle napojowo-gastronomicznym. Tragedia, ale , czy tego chcemy, czy nie, to dziś jest tragedia jakich wiele. Ludzie giną w dzisiejszych czasach z a mniej… za 10pln w portfelu, starą komórkę w kieszeni, czy też za kolor szalika na szyi. Z tym że w świadomości ełckich zadymiarzy, którzy w związku ze śmiercią Daniela urządzili sobie zadymę pod Bogu (a może Allahowi) ducha winnym, pustym lokalem-taką warmińsko-mazurska wersje Ferguson funkcjonuje najwyraźniej paradygmat Kalego: jeżeli Polak zabija Polaka za 10pln, to jest ok, ale jak zabija go obcy, to już jest święta wojna. 

Jeżeli już jednak idziemy tokiem myślenia tych, którzy walkę z fundamentalizmem islamskim rozpoczynają od demolki i butelkowego i ceglanego szturmu na szyby pustego lokalu gastronomicznego, jakby tam sie co najmniej Osama bin Laden zabarykadował, to dlaczego ci wojownicy / krzyżowcy/ mściciele (niepotrzebne skreślić) nie idą pod areszt, w którym przetrzymywany jest faktyczny sprawca tragedii? W końcu instytucja linczu została wymyślona w kulturze zachodniej... nawet dzikozachodniej, że tak powiem.
Reasumując. Jeżeli już mam zginąć zadźgany nożem na ulicy to chyba wolę, żeby zabił mnie ciapaty, bo przynajmniej zostanę pomszczony lub chociaż upamiętniony, a jak zabije mnie najebany Polak, to pies z kulawą nogą nie machnie w mojej sprawie ogonem. A wydawałoby się, że morderstwo jest morderstwem… Kiedyś, na słynących z bijatyk, wiejskich zabawach, gdy dwie sąsiednie wsie brały się za łby, ogłaszano: „Obce narody won, tu się bawią sami swoi”. Najwyraźniej ta zasada wciąż obowiązuje. Nawalanie się we własnym piekiełku jest ok, ale niech tylko ktoś się wtrąci.
Swoją drogą, to gdyby taki Daniel wlazł mi do sklepu i zajumał dwie puszki Coli to sam by go pogonił… nie z nożem, nie żeby zabić-no ale ja nie jestem (chyba) patologia, ale zdrowo bym się na takiego prowincjonalnego rekietiera wkur... zdenerwował. Zresztą… daleko szukać. W supermarkecie, w którym pracowałem w Sydney, ja oraz paru innych Polaków – emigrantów- pewnego wieczoru młody Australijczyk (biały Australijczyk!) ukradł tabliczkę czekolady. Chciał ją wynieść pod bluzą, ale zdemaskowany przy kasie po prostu uciekł… i wiecie co? Kolega, Polak – pracownik sklepu, jako jedyny wybiegł za nim i gonił go przez pół dzielnicy. Reszta pracowników miała w nosie tabliczkę czekolady za $2,99. Na szczęście kolega nie miał noża kuchennego przy sobie, a jedynie tępy jak nasza klasa polityczna otwieracz do kartonów. Złodziej tabliczki czekolady przeżył.
Wydarzenia z Ełku oraz parę innych z ostatniego roku czy dwóch skłoniły mnie jednak do pewnego przemyślenia. Mam wrażenie, że w naszym Narodzie — a przynajmniej w pewnych jego grupach społecznych panuje niezwykłe napięcie, poziom adrenaliny sięga Giewontu, a nasza młodzież wręcz usycha z braku wroga. Mówiąc wprost, szukają konfliktu i to konfliktu na szeroką skalę. Był przecież czas, że wrogość wobec Rosji była tak ogromna, że gdyby pijany ruski pogranicznik z okazji Dnia Pabiedy puścił serię ze służbowego kałasza na wiwat zbyt blisko polskiej granicy, to w 12h zorganizowaliby pospolite ruszenie, w Górach Świętokrzyskich tworzyliby partyzantkę i planowali wysadzanie torów kolejowych Linii Hutniczo Siarkowej — bo szerokie więc pewnie ruskie!

Teraz z kolei wrogiem publicznym nr 1 stali się muzułmanie – z angielska (bo to brzmi światowo) zwani "muslimami:. Nieważne, że w Polsce ich niewielu, nieważne, że 70% polskiego społeczeństwa muzułmanina, to jedynie w TV widziało, z czego połowa w filmie "Lawrence z Arabii". Kwiat naszej młodzieży tak bardzo chce bronić kultury zachodniej i środkowoeuropejskiej przed hordami islamistów, tak bardzo bohaterskie czyny w obronie Ojczyzny chce popełniać, a tu dupa… trzeba na 7:00 do roboty wstawać, a z czynów bohaterskich, to można se najwyżej cegłówka w kebaba rzucić. Zaraz oczywiście po tym, jak się w nim coś zje.

Namiętnie szukamy wroga, szukamy kogoś, komu, by spuścić łomot lub od kogo takowy dostać. Żeby znowu poczuć się zjednoczonym silnym Narodem z husarią w herbie… pokój, spokój i codzienność nas niszczy, dzieli i skołtunia.

Obyśmy sobie tylko nie wykrakali.

Na koniec wróćmy jeszcze do wydarzeń w Ełku. Odwróćmy na chwilę sytuację. Do baru, w którym pracuje w sylwestrową noc, biedny Daniel, który dorabia sobie w ten sposób do czesnego na studiach, wchodzi dwóch Tunezyjczyków, którzy kradną mu dwie puszki Coca Coli. Zdesperowany, bo jeszcze szef go zwolni za to, że pozwala sobie kraść towar, albo z wrodzonego poczucia sprawiedliwości, nabytego poczucia gniewu lub frustracji, nasz Daniel goni ciapatych, dopada i w szamotaninie jednego z nich zabija… co mamy na nagłówkach tych samych gazet i portali, które dziś robią ze złodzieja męczennika, pospolitego bandyty terrorystę a z puszki Coca Coli święta wojnę z Islamem?
Jak myślicie?
Ja wiem, że Polak dobrze dogaduje się z drugim Polakiem jedynie w sytuacji zewnętrznego zagrożenia, ale to zewnętrzne zagrożenie, ten wróg, którego sami na siłę sobie szukamy, naprawdę może być zbyt wysoką ceną, jaką przyjdzie nam zapłacić za narodową zgodę… Spróbujmy czasem dogadać się przy piwie. Taniej bezpieczniej i przyjemniej.


10 komentarzy:

  1. świetny post! akurat mieszkam w Ełku. Aktualnie przy każdym barze typu kebab, stoi przynajmniej jeden patrol policji. To jest chore...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. pierdu pierdu człowieka z daleka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat ten "człowiek z daleka" mieszka już w Polsce i bywa w Ełku regularnie.

      Usuń
  4. swietny tekst powinien go przeczytac kazdy i przede wszystkim zrozumiec.Szacunek dla autora ze potrafil tak dosadnie i zarazem prosto okreslic te trudna sytuacje

    OdpowiedzUsuń
  5. przeczytałam całość to typowy bełkot może komuś się podoba bo mnie znudził

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. jeszcze pare lat do tylu w polsce nie bylo smierdzacych kebabow i jakos zylismy bez tego!!!! W moim odczuciu tzw "ciapaci" nie pasuja do polski a wiec won... nie wyobrazam sobie np. niemca czy brytyjczyka pracujacego w tym kebabie ktory wybiega z nozem za kims i zadaje kilka ciosow w tym jeden prosto w serce!!! bez tych ludzi w europie bylo bezpiezniej i tego nie da sie ukryc

    OdpowiedzUsuń