Na początku tego stulecia Sierra
Leone było miejscem jakby żywcem wziętym z sennego koszmaru. Dziesięcioletnia wojna domowa zamieniła tę niegdyś bogatą brytyjską kolonię w krainę głodu,
rozpaczy, bandytyzmu i odrąbanych kończyn. W rękach rządu znajdowała się tylko
stolica Freetown. W dżungli poza miastem rządziły grupy rebeliantów.
Jedna z
nich nosiła nazwę West Side Boys.
W 1999 roku Rada Bezpieczeństwa ONZ
postanowiła wysłać do Sierra Leone kontyngent wojskowy, którego trzon, z racji, iż była to kiedyś brytyjska kolonia stanowili Brytyjczycy. Po zabezpieczeniu Freetown
oraz portu lotniczego Lungi
i ewakuacji obcokrajowców, kontyngent skupił się na szkoleniu i odtwarzaniu
potencjału obronnego armii rządowej. Początkowo było to 6 tysięcy żołnierzy,
potem liczba wzrosła do 13 tysięcy.
Dnia 25 sierpnia 2000 roku
12-osobowy brytyjski patrol Royal Irish Regiment pod dowództwem majora Alana
Marshalla wpadł w zasadzkę przygotowaną przez West Side Boys. Trzy Land Rovery
WMIK (Weapon Mounted Insatallation Kit)
z Brytyjczykami i towarzyszącym im sierraleońskim oficerem łącznikowym zostały
otoczone przez kilkudziesięciu uzbrojonych po zęby bandytów. Major Marshall
kazał swoim ludziom odłożyć broń. Bandyci poprowadzili ich przez dżunglę do
swojej siedziby – wioski Geberi Bana.
Wiadomość o porwaniu żołnierzy
szybko dotarła do Freetown, a stamtąd do Londynu. Powołany przez premiera
Blaira sztab kryzysowy natychmiast zdecydował o wysłaniu do Sierra Leone
kontyngentu sił specjalnych. W jego skład wchodziło 72 komandosów SAS (Szwadron
D) i SBS oraz 90 żołnierzy z elitarnego 1. Pułku Spadochronowego.
Kiedy Brytyjczycy wylądowali w
Freetown natychmiast przewieziono ich do jednej z baz poza miastem. Chodziło o
to, by wiadomość o ich przybyciu nie dotarła do West Side Boys.
W tym samym czasie zakładnicy
przechodzili piekło na ziemi. Byli non stop bici i torturowani, poddawani
pozorowanym egzekucjom, pozbawiani snu i jedzenia. Najgorzej traktowany był
sierraleoński porucznik Musa Bangura, którego bandyci uznali za zdrajcę.
Trzymali go w dole kloacznym, z którego co jakiś czas był wyciągany i bity do
nieprzytomności.
Po czterech dniach od porwania
dowódca Royal Irish Regiment pułkownik Simon Fordham rozpoczął negocjacje z
bandytami. Przywódca bandy – 24-letni Foday Kallay- tytułujący się stopniem „brygadiera” zgodził się zwolnić pięciu
zakładników w zamian za telefon satelitarny i trochę żywności. Przekazany
telefon pozwolił później dokładnie namierzyć miejsce przebywania terrorystów.
Niemniej człowiek podający się za rzecznika West Side Boys – niejaki „Pułkownik Kambodża” wydzwaniał potem z niego do BBC składając różnorakie
żądania. Pułkownik Fordham zażądał również spotkania z zakładnikami, by upewnić się, że
żyją. Kiedy podał rękę jednemu z nich (był to kapitan Flaherty z łączności),
żołnierz ukradkiem przekazał mu zwitek papieru. Była to dokładna mapa obozu z
zaznaczonym miejscem przetrzymywania zakładników. Pułkownik Fordham po powrocie
do Freetown natychmiast przekazał ją dowódcy komandosów.
Obóz rebeliantów składał się z
dwóch części przedzielonych błotnistą i śmierdzącą rzeką o nazwie Rokel Creek.
Właściwie były to dwie wioski o nazwach Magbeni i Geberi Bana. Zakładnicy byli
przetrzymywani w Geberi Bana pełniącej funkcję kwatery głównej bandytów,
podczas gdy Magbeni służyła im za koszary – tam pobudowali baraki, w których
nocowali
Wkrótce dwa zespoły SBS na
pontonach ruszyły rzeką Rokel i po dwóch
dniach dotarł do Magbeni. Zamaskowani zwiadowcy rozlokowali się w tropikalnym
lesie dosłownie kilkanaście metrów od chat bandytów. Stamtąd na bieżąco
informowali dowództwo o każdym ruchu West Side Boys..
Zakładnicy byli traktowani coraz
gorzej. Istniało spore prawdopodobieństwo, że psychopaci wkrótce porąbią ich
maczetami na kawałki.
Komandosi i spadochroniarze mając
do dyspozycji dokładną mapę zbudowali w bazie wierne kopie wiosek Magbeni i
Geberi Bana, gdzie bezustannie ćwiczyli wszystkie możliwe scenariusze ataku.
Dużym problemem było opracowanie
sposobu dotarcia do nich. Do wiosek prowadziły wprawdzie dwie drogi, ale obie
najeżone były posterunkami bandytów. Ryzyko dekonspiracji było zbyt duże.
Kilkudziesięciokilometrowy marsz przez dżunglę również odpadał. Rozważano opcję
dotarcia do celu za pomocą pontonów – okazało się jednak, że poziom wody w Rokel
Creek o tej porze roku jest zbyt niski. Pozostał więc atak z powietrza.
Desant ze śmigłowców niósł ze sobą
duże ryzyko. Zaalarmowani hukiem wirników bandyci mogli przecież w mgnieniu oka
zastrzelić zakładników. Ponadto w ich arsenale były także granatniki, którymi
mogli zestrzelić śmigłowce. Mimo to zdecydowano się podjąć ryzyko – zastosować taktykę
shock and awe.
Gdy tylko Premier Tony Blair dał
zielone światło do siłowego rozwiązania kryzysu, o godzinie 6:16 rano 10
września 2000 roku z lotniska w Freetown poderwało się siedem śmigłowców:
Trzy Chinooki HC2 z RAF Special Forces 7 Squadron - na pokładzie dwóch z nich byli komandosi
SAS/SBS, trzeci wiózł wsparcie z 1 Paras (1 batalionu 1. Pułku Spadochronowego);
trzy maszyny szturmowe Lynx Mk7 z 657. Squadron AAC uzbrojone m.in. w karabiny
M134 minugun oraz należący do „sił lokalnych” Mi-24-Hind pilotowany przez
południowoafrykańskiego najemnika Nealla Ellisa.
Dwa Chinooki zawisły nad Geberi
Bana na wysokości kilkunastu metrów,
a komandosi SAS i SBS zjechali na ziemię na linach. Jednocześnie z dżungli
wypadli zwiadowcy SBS i otoczyli chatę z zakładnikami.
W tym samym czasie trzeci Chinook
ze spadochroniarzami wylądował na polanie kilkaset metrów za wioską Magbeni na
drugim brzegu rzeki. Trzy śmigłowce Lynx oraz Mi-24 bezpardonowo otworzyły
ogień do baraków, w których spali West Side Boys.
W Geberi Bana rozpętało się piekło.
Przebudzeni bandyci wybiegali z chat z kałasznikowami w rękach prosto pod kule
komandosów. Ci nawet nie celowali. To nie była walka – to była masakra. Żaden z
bandytów nie prosił o litość i nikt im litości nie okazywał. Komandosi
strzelali niemalże z przyłożenia. W kilku miejscach doszło do walki wręcz.
Na drugim brzegu rzeki śmigłowce
szturmowe systematycznie równały z ziemią baraki bandytów. Kiedy skończyły, do
Magbeni wkroczyli spadochroniarze, by dokończyć robotę.
Już w pierwszych minutach walki
zakładnicy zostali wyciągnięci z chaty i przeniesieni na pokład jednego ze
śmigłowców. Ten natychmiast wystartował i przewiózł sześciu Brytyjczyków i
sierraleońskiego oficera na pokład HMS „Sir Percivale” zakotwiczonego w pobliżu
Freetown, gdzie czekał na nich personel medyczny z 16. RAMC - Royal Army Medical Corps
.
Czyszczenie obu wiosek z niedobitków
West Side Boys trwało około godziny. Rannych zostało dwunastu Brytyjczyków.
Najciężej ranny żołnierz SAS, Brian Tinnion zmarł po przewiezieniu do szpitala.
Na koniec żołnierze otrzymali
niespodziewany bonus – spod zwału trupów w Geberi Bana wyciągnęli żywego
przywódcę bandytów Fodaya Kallaya. Został przekazany rządowi Sierra Leone i
obecnie odsiaduje wyrok 50 lat więzienia. Jeżeli jeszcze żyje…
Operacja „Barras”, nazwana przez
uczestniczących w niej żołnierzy operacją „Pewna Śmierć” była największą pod
względem zaangażowanych środków operacją uwolnienia zakładników w powojennej
historii Wielkiej Brytanii.
Decyzyjnym rezultatem operacji było
natomiast utworzenie kilka lat później jednostek zabezpieczających operacje
specjalne - SFSG (Special Forces Support
Group).

a komandosi SAS i SBS zjechali na ziemię na linach. Jednocześnie z dżungli wypadli zwiadowcy SBS i otoczyli chatę z zakładnikami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz