Camerone - bo każda armia ma swoje Termopile

Żołnierzowi - prócz broni, żołdu i dobrych butów itp. - potrzebny jest duch i tradycja,
dzięki której może utożsamiać się z korpusem, w którym służy. O ile w armiach narodowych sprawa jest oczywista - wszyscy walczymy za Ojczyznę, to we francuskiej Legii Cudzoziemskiej jest to trudniejsze. Mimo że Legia jest jednostką armii
francuskiej, to w odwoływaniu sie do tradycji atrybuty narodowe nie wchodza w grę. Nawiązywanie do rycerskiej tradycji Karola Wielkiego,
królewskich muszkieterów i napoleońskich marszałków byłoby
nieporozumieniem. Bonaparte nie jest nikim ważnym dla służących w jej
szeregach Kenijczyków, Marokańczyków czy przybyszów ze Sri Lanki.
Oficerowie muszą wpajać rekrutom coś zupełnie innego - wiedzę o
160-letniej tradycji formacji. I własnie takim elementem tej legionowej tradycji jest Cameron.
Cameron upamiętnia jeden z wojennych
epizodów, który jak groźne memento uświadamia każdemu legioniście, na
jakie ryzyko zdecydował się, podpisując zawodowy kontrakt.
Pod
koniec lat 50-tych XIX stulecia w Meksyku rozgorzała wojna domowa
pomiędzy siłami konserwatywnymi, a liberalnymi. Po trzech latach zmagań
wspierany przez Amerykanów przywódca liberałów Benito Juarez zyskał
przewagę i uzyskał kontrolę nad państwem. Strzały ucichły, ale
wyniszczony wojną kraj nie był w stanie spłacać długów zaciągniętych w
Europie. Jego główni wierzyciele – Wielka Brytania, Francja i Hiszpania
zdecydowali się na interwencję zbrojną. W grudniu 1861 roku wojska
trzech mocarstw opanowały meksykański port Veracruz. Kilka miesięcy
później animozje między sprzymierzonymi doprowadziły do wycofania się
wojsk hiszpańskich i brytyjskich. Francuzi zostali sami. Cesarz Napoleon
III postanowił pójść za ciosem i wzmocnił swoją obecność wojskową w
Meksyku. Planował zdusić oddziały Juareza i obsadzić w stolicy
marionetkowy rząd całkowicie podległy woli Paryża. Benito Juarez nie
zamierzał poddać się bez walki. Zachęcany przez Amerykanów uderzył na
najeźdźców. Walki rozgorzały na nowo.
W marcu 1863 roku do
Veracruz przybyły dwa bataliony Legii Cudzoziemskiej – elitarnej,
najemnej formacji powołanej do życia dokładnie 32 lata wcześniej przez
króla Francji Ludwika Filipa. Legioniści otrzymali rozkaz ochrony linii
zaopatrzeniowej z Veracruz do Puebla, które w tym czasie było oblegane
przez wojska po dowództwem generała Foreya. W kwietniu Francuzi wysłali
doń z Veracruz silnie chroniony konwój z działami, amunicją i pieniędzmi
przeznaczonymi na żołd.
Dowódca legionistów pułkownik Pierre
Jeanningros dowiedział się od indiańskich zwiadowców, że Meksykanie
planują atak na konwój. Postanowił wysłać mu na pomoc oddział swoich
otrzaskanych w boju żołnierzy przyzwyczajonych do walki w trudnych,
pustynnych warunkach.
Zadanie to przekazał legionistom z 3
kompanii 1 Batalionu dowodzonym przez kapitana Jeana Danjou. Zastępcami
kpt. Danjou byli porucznicy Maudet i Vilain. Pod swymi rozkazami mieli
Szwajcarów, Bawarczyków, Prusaków, Wirtemberczyków, Belgów, Duńczyków,
Włochów, Hiszpanów, Nadreńczyków i Francuzów. Przed wstąpieniem do Legii
imali się oni różnych zajęć. Zachowana lista personalna kompanii
wymienia wykonywane wcześniej zawody: student, handlarz żywności,
przedstawiciel wytwórni tytoniu, księgarz, kowal, majtek okrętowy,
wypalacz cegieł, zawodowy żołnierz, siodlarz, drwal, tkacz, poskramiacz
dzikich zwierząt... Teraz byli legionistami. W ciemnoniebieskich
kurtkach, czerwonych pantalonach (chociaż historycy twierdzą, że były
białe) i skórzanych trzewikach maszerowali w szyku ustawionym tak,
jakby były to manewry na placu apelowym. Mieli przy sobie tylko karabiny
i torby z nabojami. Dwa muły niosły zapas żywności, wodę i nieco
amunicji. Wśród legionistów nie zabrakło Polaków. Sierżant Ludwik
Morzycki, był doświadczonym żołnierzem. Urodził się 5 I 1840 r. w La
Clayette w departamencie Saony i Loary. Był synem Ignacego Wincentego
Morzyckiego (powstańca listopadowego) i Klaudyny Marii de Louvier. W
1858 r. Ludwik zaciągnął się w szeregi 2. Pułku Cudzoziemskiego,
podpisując 5-letni angaż. Podczas kampanii afrykańskiej 1858-1859 został
kapralem. Odznaczył się podczas kampanii włoskiej 1859 r. (otrzymał
wtedy sardyński Medal Odwagi Wojskowej i francuski Medal Italii). Po
powrocie do Afryki został sierżantem, a potem sierżantem-furierem. Do
kampanii meksykańskiej zgłosił się na ochotnika. Inny Polak w oddziale,
Leon Górski urodził się w Nimes 1 III 1844 r. Był synem Józefa Polikarpa
Górskiego i Jeanne Louise Champagne. Do Legii zaciągnął się na 3 lata.
Kapitan Danjou był powszechnie znany w Legii ze swej ułomności –
dziesięć lat wcześniej podczas walk w Algierii karabin eksplodował mu w
rękach, skutkiem czego kapitan stracił lewą dłoń. Nie pogodził się ze
swoim kalectwem, kazał dorobić sobie drewnianą protezę, którą
wyprofilowano tak, by pasowała do łoża karabinu i pomalował ją na
brązowo, by sprawiała wrażenie rękawicy. Przełożeni wysoko ceniący
walecznego oficera pozwolili mu pozostać na służbie.
Sześćdziesięciu
pięciu legionistów opuściło obóz o północy 30 kwietnia i udało się
piechotą w stronę miasteczka Palo Verde dokąd dotarli przed siódmą rano.
Tuż przed miasteczkiem minęli opuszczoną hacjendę Camerone, która
składała się z obszernego domu i szeregu budynków gospodarczych
ustawionych wokół dużego podwórza.
W zrujnowanym i spalonym Palo
Verde legioniści nie zastali żywej duszy. Kapitan Danjou wystawił warty
oraz zarządził postój i odpoczynek. Zmęczeni żołnierze zalegli pod
ścianami budynków i zaczęli przygotowywać kawę.
Po kilkunastu
minutach jeden z legionistów zaalarmował kapitana, że od zachodu zbliża
się do Palo Verde duża grupa jeźdźców. Ogniska natychmiast zasypano i
chwycono za broń. Ruiny miasteczka nie zapewniały należytej ochrony,
więc kapitan Danjou zdecydował, że wycofają się do pobliskiej hacjendy.
Meksykańscy kawalerzyści zauważyli legionistów i z miejsca przystąpili
do szarży. Francuzi uformowali czworobok i odpowiedzieli salwą z
karabinów, która ostudziła zapał Meksykanów. Po dotarciu do hacjendy
legioniści zabarykadowali się, zajęli pozycje bojowe i zaczęli razić
napastników celnym ogniem. Na dach budynku wdrapał się bystrooki
sierżant Wincent Morzycki i stamtąd informował kapitana Danjou o ruchach
przeciwnika.
Meksykanie przypuścili szturm, który legioniści
odparli. O godzinie 9:30 do hacjendy podszedł wymachując białą chustką
meksykański porucznik. Poinformował legionistów, że są otoczeni przez
2000 żołnierzy i zaproponował kapitulację. Kłamał – w tym momencie siły
meksykańskie liczyły około ośmiuset spieszonych kawalerzystów.
Kapitan Danjou odrzucił propozycję wiedząc, że w tym momencie wiąże
znaczne siły przeciwnika i zwiększa szanse konwoju z działami na
dotarcie do obleganego Puebla.
Wznowiono walkę. Legioniści
dysponujący ograniczoną ilością amunicji strzelali rzadko, ale bardzo
celnie. Byli wyposażeni w karabiny kapiszonowe wz. 1859. Była to broń
ładowana odprzodowo, a więc nie należała do najbardziej poręcznych i
szybkostrzelnych. Miała jednak inną zaletę – strzelała potężnymi,
niezwykle niebezpiecznymi pociskami typu Minie, wynalezionymi
kilkanaście lat wcześniej przez francuskiego kapitana Claude’a Minie.
Cylindryczno-stożkowe pociski wykonane z ołowiu były prawdziwymi
siewcami śmierci. Rany powodowane przez nie były bardzo ciężkie, w
większości śmiertelne. W dodatku mogły skutecznie razić przeciwnika na
odległość do 500 metrów. Legioniści początkowo trzymali więc napastników
w szachu. Potem jednak szala zwycięstwa zaczęła się przechylać na
stronę Meksykanów.
Ci uzbrojeni byli w różnoraką broń – od
przestarzałych muszkietów po nowoczesne karabiny powtarzalne. No i ich
przewaga liczebna była miażdżąca…
Około południa ośmiuset
kawalerzystów zostało wzmocnionych oddziałem 1200 piechurów pod
dowództwem pułkownika Francisco Milana. Meksykanie przypuścili kolejny,
wściekły szturm na hacjendę. Ich kule posiekały ściany budynków, ale
ogień legionistów nie milkł. Głodni, spragnieni i osmaleni dymem
prochowym walczyli w potwornym upale bez słowa skargi. W tym momencie
wiedzieli już, że nie wyjdą z hacjendy żywi. Co chwila któryś z nich
padał trafiony meksykańską kulą. Kiedy została ich mniej niż połowa
kapitan Danjou wyjął z plecaka ostatnią butelkę wina i obszedł hacjendę.
Każdy z legionistów pociągnął z niej łyk i przysiągł kapitanowi, że
prędzej zginie, niż się podda.
Walka trwała nadal. Meksykańskie
kule siekały ściany hacjendy raz przy razie. Około godziny 13:00 poległ
kapitan Danjou trafiony kulą w pierś. Dowództwo przejął po nim
podporucznik Villain. Po godzinie otrzymał postrzał w głowę. Teraz
dowódcą został podporucznik Maudet.
Każdemu z legionistów
zostało już zaledwie kilkanaście pocisków. Meksykanie podeszli pod
ściany budynków i przez wyrwy i okna wrzucili wiązki płonącej słomy.
Hacjendę zaczął trawić pożar.
O godzinie 17:00 przy życiu
pozostało już tylko dwunastu legionistów: por. Maudet, sierż. Morzycki,
kaprale Berg, Magnin i Maine oraz szeregowcy: Bartholotto, Leonard,
Catteau, Wenzel, Constantin, Kunaszek i Górski. Meksykanie przerwali
ogień ponownie domagając się kapitulacji. Legioniści wierni przysiędze
złożonej swemu poległemu dowódcy odpowiedzieli, że prędzej zginą, niż
się poddadzą, a sierżant Morzycki sklął meksykańskich wysłanników w
trzech językach.
Sytuacja była beznadziejna. Meksykanie przeskoczyli
przez mur i znaleźli się na terenie obejścia, atakowali z wszystkich
stron. Zepchnęli legionistów do corallu. Obrońcy skryli się za stertami
trupów po południowej stronie dziedzińca i nadal prowadzili ogień.
Sierż. Morzycki zginął próbując przedostać się do budynku hacjendy;
chciał zajść wroga od flanki. Trwało to wszystko godzinę. Padli następni
ranni i zabici. Na koniec, w bitewnym amoku, podporucznik Maudet i
pięciu pozostałych przy życiu legionistów nałożyli bagnety na karabiny i
przystąpili do ostatniej, beznadziejnej szarży. Otworzyli drzwi stajni,
wypalili salwą i rzucili się do walki wręcz.
Podporucznik Maudet i
dwóch legionistów natychmiast poległo. Trzech pozostałych stanęło do
siebie plecami i skierowało bagnety ku otaczającym ich kilkuset
Meksykanom. Już mieli zostać rozszarpani na strzępy przez wściekłych
przeciwników, gdy nadbiegł pułkownik Milan.
- Poddajcie się! – krzyknął do legionistów.
- Poddamy się, jeśli pozwolicie nam pochować naszych zabitych i zachować broń – odparł rwącym się głosem jeden z Francuzów.
Meksykański oficer patrzył przez chwilę na trzy osmalone, zakrwawione
postaci chwiejące się na nogach, ale nadal trzymające w dłoniach broń
wymierzoną w jego żołnierzy.
- Ludziom takim jak wy nie odmówię niczego – odparł po chwili.
Przez jedenaście godzin sześćdziesięciu pięciu legionistów odpierało
ataki dwóch tysięcy Meksykanów zabijając i ciężko raniąc ponad trzystu z
nich. Dzięki ich heroicznej walce konwój z działami i amunicją dotarł
bezpiecznie do oddziałów oblegających Pueblo, które wkrótce zostało
zdobyte. Oni sami, a zwłaszcza ich nieustraszony dowódca przeszli do
legendy Legii Cudzoziemskiej stając się symbolem męstwa i walki do
ostatniego naboju i ostatniego żołnierza. Cesarz Napoleon III
zdecydował, że od tamtej pory nazwa Camerone będzie wyszyta na
wszystkich sztandarach cudzoziemskich.
Kiedy chowano ciała obrońców
hacjendy drewniana ręka kapitana Danjou gdzieś się zawieruszyła. Znalazł
ją meksykański wieśniak i dwa lata po bitwie przekazał ją Legii.
Dzisiaj znajduje się ona w muzeum w Aubagne i stanowi najświętszą
relikwię Legii Cudzoziemskiej.
Podczas święta Camerone ręka kapitana
Danjou jest wystawiana na widok publiczny podczas uroczystej parady
cudzoziemskich oddziałów, a niesienie oszklonej szkatuły zawierającej ją
jest największym zaszczytem dla legionisty. (Wielokrotnie nieśli ja
Polacy).
W roku 1892, armia meksykańska wystawiła pod Cameron
pomniczek z inskrypcją: QUOS HIC PLUS LX ADVERSI TOTIUS AGMINIS MOLES
CONSTRAVIT / VITA PRIAM QUAM VIRTUS MILITES DESERVIT GALLICOS. / DIE XXX
MENSI APR. ANNI MDCCCLXIII7. Co w wolnym przekładzie znaczy: „Tu 60
stanęło przeciw całej nieprzyjacielskiej armii, która ich zmiażdżyła.
Życie wcześniej niż odwaga opuściło żołnierzy francuskich. 30 kwietnia
1863”. Dziś w miejscu bitwy (leżącym przy jednej z głównych ulic
miasteczka Villa-Tejeda) stoi mauzoleum. Spoczywają w nim i legioniści, i
Meksykanie. Wybrukowany kamiennymi płytami plac kończy się ścianą, na
której cesarskie orły przyglądają się dobrze znanemu napisowi Virtuti
Militari.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz