Kobiety na linii frontu

Kobiety były obecne na wojnach i w konfliktach zbrojnych na przestrzeni
wieków w niemal każdej kulturze, ale wojaczka zawsze była typowo męskim
zajęciem. Oczywiście trafiały się przypadki, gdy kobiety brały
bezpośredni udział w bitwach, ale czyniły to albo przebrane za mężczyzn
(zdarzało się tak podczas wojny secesyjnej) albo z pozycji
uprzywilejowanej, jako królowe lub charyzmatyczni dowódcy (tutaj
świetnym przykładem jest Joanna d’Arc). Poza takimi wyjątkami rola
kobiet na wojnie sprowadzała się głównie do bycia sanitariuszkami czy
łączniczkami.
Z biegiem czasu, zmianą mentalności, rozwojem
społeczno-kulturowym oraz technologicznym, a co za tym idzie dużo
większą skala konfliktów zbrojnych w XX wieku, kobiety zaczęły w
większym stopniu uczestniczyć w walkach zbrojnych. Zaczęły się pojawiać
kobiety – żołnierki. Jeden z pułków kozackich podczas I wojny światowej
dowodzony był przez kobietę w randze pułkownika, a niejaka Maria
Boczkariowa dowodziła sformowanym w 1917 roku Kobiecym Batalionem
Śmierci, który brał udział nie tylko w walkach na froncie I wojny, ale
również w późniejszych walkach z bolszewikami w obronie Rządu
Tymczasowego.
Podczas drugiej wojny światowej panie w mundurach
można już było spotkać w każdej z armii biorących udział w konflikcie.
Oprócz tradycyjnych funkcji pomocniczych (kierowcą była na przykład
późniejsza królowa brytyjska Elżbieta II) stanowiły one również trzon
obrony przeciwlotniczej zarówno w Anglii jak i w Trzeciej Rzeszy.
Początkowo pozwalano im obsługiwać urządzenia kontrolne uważając, że
sama czynność „pociągnięcia za spust” i zestrzelanie wrogiego lotnika, a
więc w efekcie zabicie go, jest zajęciem zbyt męskim dla kobiety.
Jednakże wzrost natężenia walk sprawiła, że obsługa broni
przeciwlotniczej rozmieszczonej wokół Londynu stopniowo przejmowana była
przez kobiety. Pierwszego zestrzelania damskie dłonie dokonały w
kwietniu 1942 roku. W 1943 roku w wojskach obrony przeciwlotniczej w
Wielkiej Brytanii służyło już 56 tysięcy kobiet (między innymi córka
Winstona Churchilla).
Ogółem na stanowiskach operacyjnych i
bojowych (jak nazwalibyśmy to dzisiaj) służyło w Wielkiej Brytanii i
Niemczech ponad pół miliona kobiet. Ciekawostką jest, że jednym z
motywów dopuszczenia kobiet do takich zadań był fakt, że zadania bojowe
przez nie wykonywane niosły, co prawda ze sobą wysokie ryzyko śmierci,
ale za to praktycznie zerowe szanse dostania się do niewoli. Jak widać
dowództwo bardziej martwiło się żeńskimi jeńcami wojennymi niż martwą
kobiecą obsługą działa przeciwlotniczego. Zresztą nie tylko dowództwo
dostrzegało to zagadnienie, ale o tym za chwilę.
Z chwilą
zakończenia działań wojennych świat zapomniał o doświadczeniach, jakie
przyniosła II wojna w kwestii kobiet i wszystko wróciło do starego
porządku.
Kobiety ponownie zaczęły trafiać do wojska dopiero w
latach 60-tych i 70-tych XX wieku. Jednakże nawet kraj taki jak Izrael, w
którym kobiety są zobowiązane do 2-letniej służby wojskowej wykluczał
wykorzystanie kobiet bezpośrednio na polu walki. Jednym z głównych
argumentów, które wówczas przemawiały dość wyraźnie przeciwko wysyłaniu
kobiet na linię frontu był nie tylko fakt, iż kobieta jest słabsza od
mężczyzny i mniej wytrzymała fizycznie (w świecie cywilnym normy
ISO11228 oraz EN1005 określają wydajność fizyczną kobiety, jako średnio
2/3 wydajności mężczyzny). Innym powodem, może nawet głównym, nie
wysyłania kobiet na linię frontu, było zachowanie żołnierzy płci
męskiej. Okazało się, że mężczyźni widząc zagrożenie dla życia koleżanki
z oddziału czy też ryzyko dostania się do niewoli, zaczynali tracić
kontrolę nad sobą, zapominali o powierzonym jednostce zadaniu, a ich
głównym celem zaczynała być ochrona za wszelką cenę rannej czy
zagrożonej koleżanki. Takie nadopiekuńcze zachowania żołnierzy wpływały
na skuteczność jednostek oraz na wykonywane zadania, co stanowiło
bezpośrednie zagrożenie dla prowadzonych działań wojennych.
Podobne głosy usłyszeć można wśród żołnierzy australijskich, którzy wolą
na misje bojowe nie zabierać ze sobą kobiet w obawie, że instynktowna
chęć ochrony kobiety okaże się w ferworze walki ważniejsza od
powierzonego zadania. O ile, bowiem mężczyznę można wyszkolić i niejako
zaprogramować do zabijania, to o wiele trudniej jest go nauczyć, aby
ignorował w żołnierzu obok kobietę. Zwłaszcza w walce, gdy przestają
często obowiązywać zasady społeczne, a górę biorą instynkty.
Powyższe przykłady oraz badania przeprowadzone w 2009 roku wśród kadetów
West Point i Reserve Officers' Training Corps (ROTC) oraz studentów
kilku uczelni cywilnych, pozwalają wysnuć wniosek, że zwolennikami
służby wojskowej kobiet na stanowiskach bojowych są w większym stopniu
cywile niż sami wojskowi. Czy jest to wniosek słuszny? Pozostawiam to
Wam do rozważenia.
Kobiety były i są obecne w armiach świata od
lat. Ich rola w wojsku z roku na rok rośnie. Pilotują samoloty i
śmigłowce (podobno kobieta za sterami odrzutowca jest bardziej wrażliwa
na przeciążenia od mężczyzny, ale za to o wiele bardziej odporna na
przypadki utraty świadomości z powodu zbyt silnych przeciążeń – są więc
tego „zarówno plusy dodatnie i jak i plusy ujemne” – cytując klasyka),
są psychologami, tłumaczami, negocjatorami, lekarzami, analitykami
wywiadu, logistykami, mechanikami, marynarzami okrętów nawodnych oraz
powoli także tych podwodnych. W Nowej Zelandii mogą nawet wstąpić do SAS
(aczkolwiek żadnej jeszcze nie udało się przejść selekcji, a
pamiętajcie, że Maoryski to naprawdę twarde kobiety). W wielu aspektach
przewyższają mężczyzn i są niezbędne do sprawnego funkcjonowania
nowoczesnych sił zbrojnych. Zwłaszcza w takich konfliktach, jakie
mieliśmy w Iraku i Afganistanie, gdzie kobieta w oddziale była w wielu
przypadkach niezbędna, aby przesłuchać, czy przeszukać afgańską kobietę
czy dziecko. Należy jednak pamiętać, że w kulturze, z której wywodził
się przeciwnik, z którym walczyliśmy przez ostatnią dekadę, kobieta
nigdy nie była i nie będzie traktowana, jako równorzędny żołnierz czy
wojownik, którego nasz wróg będzie darzył szacunkiem. Muzułmanin kobiety
(nawet uzbrojonej) się nie boi i na pewno jej się nie podda. Podejmując
więc decyzje o wysyłaniu kobiet na fronty walki z terroryzmem musimy
mieć tego świadomość.
Wojsko oraz bezpieczeństwo kraju i narodu
są zagadnieniami zbyt ważnymi, aby przeprowadzać na tym polu
jakiekolwiek eksperymenty z włączeniem kobiet do jednostek
pierwszoliniowych. Decyzje te nie mogą być podejmowane odgórnie, przy
kierowaniu się zasadami parytetów i ideami równouprawnienia. Kobieta
powinna mieć jak najbardziej możliwość służenia swojemu krajowi
najlepiej jak potrafi i robiąc to, co robi najlepiej. Jeżeli sprawdza
się na stanowisku dowódcy okrętu to nic nie powinno stać na
przeszkodzie, aby takim dowódca została, ale tym dowódcą powinna zostać
tylko i wyłącznie dlatego, że jest w tym dobra, a nie dlatego, że
kobiety w wojsku to teraz modny temat.
Każda kobieta oraz
mężczyzna przekraczający bramy koszar muszą o sobie zacząć myśleć przede
wszystkim jako o żołnierzach i być przez system traktowani bez różnic w
prawach, ale również bez różnic w wymaganiach. Dobro kraju jest daleko
bardziej istotne niż czyjaś urażona feministyczna czy szowinistyczna
duma i obniżanie jakichkolwiek wymagań stawianych naszym żołnierzom,
które zaowocować mogą spadkiem zdolności bojowych, jest niedopuszczalne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz