środa, 24 stycznia 2018
Wstąp do armii... mówili
Po zdanej maturze otrzymał powołanie do zasadniczej służby wojskowej, która odbył jako saper w jednej z brygad zmechanizowanych. Jego sumienna praca oraz służba na rzecz kompani, batalionu, brygady, została nagrodzona przez dowódcę pochwałą. Żołnierzem był zdyscyplinowanym, bezkonfliktowym, niesprawiającym problemów. Chciał realizować swoje marzenia. Wkrótce – jak mu się wówczas zdawało – los się do niego uśmiechnął. Otrzymał bowiem szanse ukończenia kursu podoficerskiego dla rezerwy. Po jego ukończeniu postanowił, że nie zmarnuje pieniędzy zainwestowanych w jego osobę przez Siły Zbrojne. Chciał rozpocząć służbę zawodową. Jak jednak dobrze wiemy, aby ubiegać się o etat w służbie czynnej, podoficer rezerwy sam musi znaleźć sobie miejsce w jakiejkolwiek jednostce wojskowej w kraju. Niby jasne, niby proste, niby fair. Jednak nie do końca, albowiem tutaj zaczyna się jego prawdziwa epopeja. Większość stanowisk w jednostkach jest zarezerwowana dla żołnierzy zawodowych - starszych szeregowych, których macierzyste jednostki wysyłają się na kursy podoficerskie. Zdarzają się niekiedy wolne etaty, ale z reguły szybko są obstawiane przez tzw. ZIP-y (ziomków i przyjaciół) – żeby nie użyć słowa „plecak”. Szanse dla kogoś takiego jak nasz bohater są niewielkie. Paradoksalnie, pomimo dość poważnej i poszukiwanej w naszych jednostkach – w tym specjalnych i elitarnych, specjalizacji sapera, nie mógł on znaleźć miejsca w żadnej jednostce wojskowej. A przyznać trzeba że nie szukał jedynie w zasięgu wygodnego dojazdu z domu, czy tez własnego województwa. W zasadzie był zdecydowany podjąć służbę, w jakiejkolwiek jednostce wojskowej, o ile dana mu będzie szansa. Za swoim miejscem w szeregach Wojska Polskiego zjeździł cały kraj, szukał przez znajomych przez media społecznościowe i pocztę pantoflową. Pukał dosłownie do bram każdej napotkanej JW od logistyki po komandosów, od radiotechników do czołgistów. W trakcie swojej pogoni za marzeniem, od 2012 roku przemierzył niemal cała Polskę, zaliczał kwalifikacje z ocenami pozytywnymi, przechodził szereg rozmów z dowódcami, kadrowymi, ciągle słysząc teksty typu „odezwiemy się do pana”, „na pewno coś dla pana znajdziemy”, „tak, bierzemy pana pańskie dokumenty, są porządku, wysyłamy do departamentu kadr”, po czym często dowiadywał się, że jest zwyczajny blef ze strony dowódców i S1 jednostek, a takowe zapewnienia i obietnice, albo okazywało się, że nigdy nie miały miejsca i zapewne coś mu się zdawało.
Nie nazwę go zdrajcą, nie nazwę go najemnikiem, bo każdy człowiek ma prawo do szczęścia,
Subskrybuj:
Posty (Atom)