niedziela, 27 kwietnia 2014
GROM na Ukrainę?
Czy fakt, że najczęściej spotykaną w Sieci reakcją na wieść o zatrzymaniu, przez prorosyjskich separatystów na Ukrainie, członków misji OBWE (w tym polskiego oficera) jest: "Czemu politycy nie wysyłają GROM-u?" świadczy o braku wiedzy i naiwnosci politycznej Polaków? O tym, że nie rozumieją oni spraw związanych z bezpieczeństwem państwa?
sobota, 26 kwietnia 2014
O butach, mundurach i kombinezonach
Na gali wręczenia „Buzdyganów”, jeden z laureatów, paramedyk JWK Lubliniec, "Wir" pojawił się w wyjściowym mundurze i czarnych butach polowych, na grubej trekkingowej podeszwie. O to "nieregulaminowe obuwie" oraz "brak szacunku dla munduru" wybuchła w Sieci (oraz poza nią) prawdziwa batalia. Wszyscy się Wira o te nieszczesne trekkingi czepiają. Mnie natomiast zastanawia, czy na powitanie amerykańskich spadochroniarzy z 173. Brygady, gen. Lech Majewski (bądź co
bądź Dowódca Generalny Rodzajów Sił Zbrojnych) do Świdwina przyleciał
pilotując samolot osobiście, że na oficjalnej uroczystości o charakterze międzynarodowym wystąpił w kombinezonie jakby właśnie zza sterów Miga-21 wysiadł? Hełmofonu pod pachą tylko brakuje. I okularów w stylu TopGun.
Może i nawet tak było. Może sam CASĘ do Świdwina pilotował, ale jeżeli już, to mogli z drugim pilotem
przynajmniej jednakowe podkoszulki ubrać.
To tyle w kwestii regulaminu i jego przestrzegania.
poniedziałek, 21 kwietnia 2014
28 lat po Czarnobylu
26 kwietnia 1986 w reaktorze jądrowym bloku energetycznego nr 4 elektrowni atomowej w Czarnobylu, w wyniku przegrzania reaktora doszło do wybuchu wodoru, pożaru, oraz rozprzestrzenienia substancji promieniotwórczych. Była to największa katastrofa w historii energetyki jądrowej i jedna z największych katastrof przemysłowych XX wieku.
sobota, 19 kwietnia 2014
Fregaty
Tym, którzy tak bardzo wyśmiewają ORP "Kazimierz Pułaski" oraz ORP "Tadeusz Kosciuszko", jako złom przekazany przez Stany... to, co ostatnio odwiedziło port w Gdyni czyli turecka (Turcja to druga po USA armia NATO) fregata TCG "Gaziantep" to przecież nic innego jak stary amerykański USS "Clifton Sprague" (FFG-16)... fregata klasy Oliver Hazard Perry, która Amerykanie przekazali Turcji w 1997 roku.
Zdjęcie górne to TCG "Gaziantep"
Zdjęcie dolne to ORP "Tadeusz Kosciuszko"
ŚWIĄTECZNIE ;)
Wybucha wojna. Ogłaszają mobilizację. Niedźwiedź i zając, najlepsi
kumple idą się stawić na komisję wojskową. Siadają razem na korytarzu,
kolejni rekruci są przydzielani do odpowiednich jednostek. Nadeszła pora
na niedźwiedzia. Po wejściu do pokoju generał pokazuje mu zdjęcie
samolotu:
-Niedźwiedź, wiesz co to jest?
-Nie mam pojęcia, nigdy czegoś takiego nie widziałem.
Na następnym zdjęciu widnieje czołg:
-A to, wiesz co to?
-Eee no to jest czołg.
-Wspaniale, a umiesz go obsłużyć?
-Niestety nie.
Wojskowy otwiera szafkę stojąca obok i wyjmuje karabin.
-A co powiesz mi o tym?
-AK 47, kaliber 7.62mm, szybkostrzelność teoretyczna...
-Dobrze, wystarczy, do piechoty.
Niedźwiedź wychodzi z pokoju, podbiega do niego zając:
-I jak było?
-Jestem w piechocie. Słuchaj na początku pokażą ci zdjęcia jakiegoś
sprzętu. Mów , że nie wiesz co to jest. Na koniec wyjmą z jedynej tam
stojącej szafy karabin. Powiedz, że umiesz z niego strzelać i będziemy
razem w piechocie.
Przychodzi kolej zająca. Zdjęcie samolotu:
-Wiesz co to jest?
-Nie mam pojęcia.
Zdjęcie czołgu:
-A to?
-Też nie.
Zdenerwowany generał krzyczy:
-To co ty do cholery wiesz?!
-Wiem, że w szafie trzymacie kałacha.
-Dobrze zając, do wywiadu."
czwartek, 17 kwietnia 2014
Taktyczna broda
Podobno jej posiadanie blisko czterokrotnie zwiększa
atrakcyjność w oczach płci przeciwnej, a jej głaskanie polepsza
koncentrację oraz podnosi pewność siebie. Podobno dzięki niej łatwiej
zlokalizować najbliższą górę, a rąbanie drzewa to pryszcz. Podobno Chuck
Norris nie byłby tym, kim jest, gdyby jej nie miał.
Brodę bardzo często wymienia się wśród cech charakterystycznych
muzułmanina. Wielu wyznawców islamu zapuszcza brodę, chcąc naśladować
swego proroka – Mahometa. Włosy z jego brody to przecież najcenniejsze
relikwie w tej religii. Trzy takie włosy przechowywane są na przykład w
relikwiarzu w Kopule na Skale. Pewien meczet w Indiach został wybudowany
tylko po to, by przechowywać w nim włosy z brody Mahometa. Bogobojni
muzułmanie, którzy chcą naśladować proroka, mają jednak problem. Nie
wiadomo bowiem, jak dokładnie wyglądał jego zarost. Stąd pojawiają się
różnice dotyczące wzorca muzułmańskiej brody. Talibowie na przykład
uważają, że zarostu nie należy golić. Dlatego też za ich panowania
Afgańczycy musieli zapuszczać długie brody. Z kolei Bractwo Muzułmańskie
zaleca swoim członkom noszenie eleganckiej, równo przyciętej bródki.
Po
brodzie (czy raczej stylu, w jakim została przycięta), można było
dawniej określić przynależność muzułmanina do danej grupy społecznej lub
religijnej. Współcześnie różnice te coraz bardziej się zacierają.
Noszenie brody uważane jest zwłaszcza wśród fundamentalistów za znak
ortodoksji i wyraz przynależności do wspólnoty muzułmańskiej.
Mieszkający w krajach Zachodu wyznawcy islamu często chcą w ten sposób
okazać swą odrębność i tożsamość religijną. Nie wszyscy jednak
muzułmanie noszą zarost, ponieważ – jak sami twierdzą – jej noszenie nie
jest wymagane przez Koran. Niektórzy obawiają się, że ktoś mógłby uznać
ich za ekstremistów i terrorystów, więc pozbywają się zarostu. Dzieje
się tak zwłaszcza w krajach, w których toczy się konflikt między władzą a
fundamentalistycznymi ugrupowaniami islamskimi. Wielu muzułmanów
mieszkających w krajach zachodnich rozstało się z brodą po wydarzeniach z
11 września 2001 roku.
Dlaczego żołnierze walczący z talibami
tak często noszą brody? Dlaczego, gdy myślimy o komandosach operujących w
górach Hindukuszu, mamy przed oczami brodacza z karabinem?
Wszystko
zaczęło się od amerykańskich żołnierzy wojsk specjalnych oraz
operatorów CIA SAD, których zadaniem było przeprowadzanie operacji
wywiadowczych, rozpoznanie czy wręcz współpraca z agentami wywiadu.
Broda ułatwiała im wtopienie się w tłum. Byli anonimowi wśród rzeszy
podobnych brodaczy. Czy dzięki zarostowi mieli oni większe poważanie
wśród miejscowych? Zapewne, chociaż wątpię, czy było to regułą. Co
prawda znane są przypadki, gdy przy spotkaniu ze starszyzną afgańskiej
wioski żołnierze bez zarostu byli witani jako ostatni. Czy to wynika
jednak z braku szacunku dla „ogolonych wojowników”? Myślę, że o wiele
większe znaczenie ma fakt, iż dla większości ludów żyjących na Dalekim
Wschodzie w takich spotkaniach niezmiernie istotną rolę odgrywa wiek
rozmówców. Na przykład w Korei do normy należy zapytanie interlokutora o
wiek, bo to, czy jest starszy czy młodszy warunkuje, jak będziemy się
do niego zwracać. Pozorne faworyzowanie więc brodaczy może wynikać z
założenia, że ci gładkolicy są po prostu młodzi i jako tacy powinni
czekać na swoją kolej.
Po Amerykanach w krajach islamskich
pojawili się komandosi innych krajów NATO i oni również szybko przyjęli
zwyczaj niegolenia się. Obowiązujące specjalsów złagodzone zasady
dotyczące wyglądu tylko to ułatwiały. Wchodziła więc tu w grę nie tylko
moda czy praktyka operacyjna, lecz także wygoda i lenistwo. O chęci
zrobienia na płci przeciwnej wrażenia prawdziwego mężczyzny, w
odróżnieniu od gładkolicych naśladowców młodego aktora Zaca Efrona, nie
wspomnę. Po operatorach wojsk specjalnych moda na nieregulaminowy zarost
trafiła do misjonarzy z wojsk regularnych, zwłaszcza z tzw. bojówki.
Nimi wbrew pozorom kierowała nie tyle chęć upodobnienia się do kolegów z
jednostek specjalnych, ile raczej potrzeba odróżnienia się w ten sposób
od tych, którzy misje spędzają głównie w bazach. Ot, taka demonstracja
przynależności do Indian. Jak im to wyróżnianie się na tle reszty
kontyngentu szło, to oczywiście zależało od tego, jak na to patrzyło
dowództwo i jak restrykcyjnie były przestrzegane regulaminy. Wojsk
regularnych przecież nie dotyczyły złagodzone przepisy o wyglądzie.
Po
pewnym czasie nawet ci, którzy przez całą zmianę nosa z bazy nie
wyściubiali, zaczynali hodować zarost. Ot, zawsze można było w domu się
pochwalić, że było się na misji „Indianinem”, albo nawet sprzedać
historyjkę o byciu jednym z „quiet professionals”. Sam słyszałem o co
najmniej kilku przypadkach internetowego „podrywu na specjalsa”.
Niektóre skuteczne, niektóre zabawne, niektóre po prostu żałosne. To
jednak już temat na kiedy indziej.
Narodziła się moda. Może nie
tyle narodziła, co odrodziła. Wiadomo przecież, że broda to nie
wynalazek operacji „Iraqi Freedom” czy operacji „Enduring Freedom”.
Brody noszono od zawsze. Nosili je wikingowie, rycerze, marynarze,
piraci, wreszcie partyzanci. Co prawda nie była ona wtedy postrzegana
jako element dekoracyjny, nie mówiło się o modzie. Była czymś normalnym,
naturalnym. To dopiero na tle „ogolonego i wydepilowanego” przełomu XX i
XXI wieku broda zaczęła być postrzegana jako coś niezwykłego i
egzotycznego. Ale właśnie ten powrót do korzeni to również jedna z
przyczyn popularności „taktycznej brody”.
Wojna, jak wszyscy
wiemy, wyzwala w ludziach różne instynkty. Jednym z nich jest silne
poczucie wspólnoty walczących żołnierzy. Poczucie przynależności do
kasty „wojowników”. Mówią o sobie bracia, noszą takie same wyróżniające
naszywki, niejednokrotnie nawiązujące do historycznych wojen i wypraw.
Od tego już bardzo mały krok do nawiązywania do właśnie wikingów i
krzyżowców (krzyż będący symbolem krucjat to dość popularna naszywka,
tak samo zresztą jak „pirackie” naszywki Calico Jack czy te ze Świętym
Michałem). Swojego czasu popularność w Internecie zdobyło nagraniem z
Afganistanu, na którym norwescy żołnierze batalionu Telemark wznoszą
okrzyk „Til Valhall”. Okrzyk wznoszony przez pradawnych wojowników,
zanim ruszyli do śmiertelnego boju. Wojna wyzwala w ludziach wiele
pierwotnych instynktów, a broda jest tylko jednym z tego przejawów.
Żyjemy
dziś w wielkiej globalnej wiosce, dlatego trend noszenia brody
błyskawicznie opanował cały świat. Wyszedł też daleko poza środowisko
żołnierskie, misyjne czy wojenne. Istnieje w tej chwili nawet
międzynarodowy klub posiadaczy „taktycznego owłosienia twarzy” –
Tactical Beard Owners Club (TBOC), którego powstanie zainspirowane
zostało właśnie brodatymi wojownikami z teatrów wojennych XXI wieku.
Warunkiem przystąpienia jest oczywiście posiadanie pełnego owłosienia
twarzy, ale ta broda nie może być zwyczajną brodą. To musi być broda
„taktyczna”. Oznacza to, że jej posiadacz musi mieć w swoim życiorysie
albo służbę wojskową, albo wykonywać pracę związaną z wojskiem lub
służbami mundurowymi. Członkiem TBOC może zostać także ktoś, kto
poświęca się związanemu z obronnością hobby. Jedno z haseł klubu głosi:
„Jeżeli spotkasz brodatego weterana wojennego, to go słuchaj i się ucz.
Bo broda to coś, co odróżnia mężczyzn od chłopców”.
Zdj. Scott Nelson/Getty Images
Wojna sklepowa
Jak ludzie mają przeżyć jakąkolwiek wojnę (lub chociażby stan wyjątkowy), skoro zamknięcie na jeden dzień wszystkich sklepów wywołuje u nich panikę, dezorientację i atawistyczny lęk przed brakiem mleka?
Happy Good Friday everyone!
środa, 16 kwietnia 2014
Wojna – słowo wymazane z pamięci?
Brytyjski polityk Enoch Powell powiedział kiedyś, że historia pełna jest wojen, o których każdy wiedział, że nie wybuchną. Gdy podpisywano traktat wersalski kończący I wojnę światową (zwaną wówczas wielka wojną – w końcu nikt nie wiedział, że jest dopiero pierwszą), zapewniano, że oto skończyła się ostatnia wojna w dziejach ludzkości. Zaledwie 20 lat później przez świat przetoczyła się kolejna, tym razem jeszcze większa batalia, która pochłonęła od 60 do 80 mln ludzkich istnień – II wojna światowa.
Mówi się, że od zakończenia II wojny światowej cieszymy
się najdłuższym okresem pokoju w historii. Ale czy naprawdę po 1945
roku zapanował na świecie pokój? Czy ludzie nagle przestali ze sobą
walczyć? Wszyscy wiemy, że świat wyszedł podzielony z powojennej pożogi.
Zapanowała tzw. zimna wojna, w której dwa przeciwstawne ideologicznie
bloki, głosząc pełne frazesów hasła o pokoju, nieustannie przygotowywały
się do wojny. Jedna strona chciała za wszelką cenę bronić pokoju, druga
o niego walczyć. I chociaż konflikt zbrojny ominął powojenną Europę, to
wojny co rusz wybuchały przecież w innych zakątkach globu. Korea,
Wietnam, Afganistan, Bliski Wschód, Afryka – to tylko te najbardziej
znaczące „powojenne wojny” i tylko archiwa tajnych służb z tamtego
okresu wiedzą, jak blisko byliśmy, aby te lokalne konflikty przerodziły
się w kolejną światową hekatombę.
Chociaż wojna omijała Europę,
to społeczeństwa nieustannie były ostrzegane przed groźbą jej wybuchu.
Trzymano nas w poczuciu nieustannego zagrożenia atakiem z „tej drugiej
strony” żelaznej kurtyny. Zbrojenia, manewry, przemarsze, defilady,
pokazy siły i gotowości były w sumie na porządku dziennym, przynajmniej
po naszej stronie muru. Młodzież szkolna uczyła się zakładania masek
gazowych, zachowania w wypadku wybuchu jądrowego, rozpoznawania sygnałów
alarmowych, lokalizacji najbliższych schronów itp. Funkcjonowały takie
organizacje, jak Liga Obrony Kraju, która skupiała około 2 mln członków.
Rozwijały się harcerstwo i sporty o charakterze obronnym. Panował
pokój, ale wszyscy byli gotowi do wojny.
Przyszedł jednak rok
1989. Zburzono mury, świat ogarnęły euforia, przyjaźń i braterstwo.
Zapanowała wolność. Groźba wybuchu światowego konfliktu odeszła w
zapomnienie (z jakiegoś powodu tylko taka wojna jest traktowana przez
Europejczyków jako wojna sensu stricto, reszta to konflikty lokalne,
które „nas nie dotyczą”). Nawet toczący się, niejako za płotem, konflikt
jugosłowiański z początku lat 90. nie był w stanie zaburzyć tej
euforii. Odłożyliśmy miecze, zakopaliśmy topory, zredukowaliśmy armie,
zdelegalizowaliśmy wojnę jako narzędzie polityki. Świat zachodni zajął
się robieniem pieniędzy i oglądaniem reality show.
NATO, jako sojusz z założenia obronny, mający za zadanie wspólną
obronę przed ewentualną agresją na któreś z państw członkowskich, stał
się czymś w rodzaju światowego żandarma, reliktu poprzedniej epoki,
który powoli zapominał, w jakim celu został powołany. Po prostu
przestaliśmy wierzyć, że jakakolwiek wojna na Starym Kontynencie może
jeszcze kiedyś wybuchnąć. Pojęcia takie, jak: konflikt zbrojny, inwazja,
interwencja zbrojna czy ludobójstwo stały się terminami rodem z filmów,
książek, gier komputerowych czy też, w najgorszym wypadku, padały z ust
prowadzących telewizyjne serwisy informacyjne. Ale wtedy wystarczyło
przecież zmienić kanał, prawda? Tak świat zrobił na przykład w 1994 roku
podczas wydarzeń w Rwandzie. Wojna stała się pojęciem abstrakcyjnym i
niekiedy wydaje mi się, że nawet sami wojskowi w armiach państw NATO
przestali wierzyć, że ktoś im kiedyś każe załadować ostrą amunicję i
wyśle w bój. Służba wojskowa została zredukowana do zawodu i coraz
częściej padały hasła kwestionujące sens istnienia sił zbrojnych.
Sytuacja
uległa nieco zmianie po 11 września 2001 roku. Świat nagle miał nowego
wroga – terroryzm. Wroga niewidzialnego. Przeciwnika, który nie stawał
do walki na polu bitwy i nie nosił mundurów, a mógł być wszędzie.
Jednakże nawet wtedy, po tak tragicznych atakach, jak te w Nowym Jorku,
Londynie czy Madrycie, nie myśleliśmy (lub nie chcieliśmy myśleć) o
walce z terroryzmem, z Al-Kaidą, o interwencjach w Iraku i Afganistanie
jak o wojnie. Ot, kolejna „misja stabilizacyjna”, tyle że na większą
trochę skalę. Nawet odznaczenia, które mogli otrzymać walczący i ginący
pod Hindukuszem żołnierze, były wyłącznie z puli „nadawanych w czasie
pokoju”. Przecież nie toczymy wojny, lecz jedynie zaprowadzamy pokój.
Wojna wciąż kojarzy nam się z zagonami pancernymi, partyzantką, okopami i
atakami na bagnety. Taki jej obraz funkcjonuje w świadomości
przeciętnego zjadacza europejskiego chleba i z racji swojego archaizmu
traktowany jest jako coś abstrakcyjnego, co nigdy nie zdarzy się na
kontynencie europejskim. Niewiele jest dziś w Europie krajów, które
byłyby w stanie samodzielnie zapewnić sobie bezpieczeństwo i obronić
przed ewentualnym atakiem.
Każdy kraj liczy w tej kwestii na „wszechmocne” NATO, które w przypadku ewentualnego (no i przecież jakże nieprawdopodobnego) zagrożenia przyjdzie zaatakowanemu z pomocą. Zapominamy jednak, że pozostałe państwa NATO po cichu liczą dokładnie na to samo, a wszyscy razem liczymy na USA (no może poza Francją). Europa nie jest już w stanie samodzielnie walczyć. Zapomnieliśmy, co to wojna i tak jak każdy kierowca myśli, że wypadki samochodowe zdarzają się innym, tak i my uważamy, że obce wojska z bronią na ulicach miast zdarzają się też tylko innym.
Dlatego ostatnie wydarzenia na
Ukrainie i niespodziewana zbrojna interwencja Rosji na Krymie oraz
będąca jej efektem faktyczna aneksja półwyspu przez Federację Rosyjską
podziałały na Europę oraz USA jak kubeł zimnej wody. Uświadomiliśmy
sobie nagle, że to, co oglądamy w relacjach telewizyjnych z egzotycznych
zakątków świata, może się wydarzyć i dzieje tuż za granicą NATO.
Spowodowało to nagłą debatę nad powrotem sojuszu do jego podstawowej
roli, czyli wzajemnej obrony państw członkowskich. Zapadają pośpieszne
decyzje o przesuwaniu wojsk na wschód, o wzmacnianiu kontyngentów, o
dodatkowych samolotach, o zacieśnianiu współpracy, dodatkowych
ćwiczeniach etc. Sojusz nagle ściąga pas, poprawia opinacze, zarzuca na
ramię broń, która od lat leżała w magazynie, pręży pierś i stara się
robić wrażenie silnego, zwartego i gotowego.
Paradoksalnie Rosja
swoją akcją na Krymie oraz dyslokacją wojsk przy ukraińskiej granicy
wyrządziła nam przysługę. Zwróciła uwagę społeczeństwa oraz (mam
nadzieję) decydentów na fakt, że wojna nie jest zapomnianym reliktem
przeszłości i dopóki wszyscy jednogłośnie i dobrowolnie nie zrezygnujemy
z rozwiązań siłowych jako elementu polityki, to nawet pacyfiści muszą
być uzbrojeni i gotowi do obrony. Że wbrew pozorom wojna może jednak
zawitać i w nasze granice. Może nie dziś, nie jutro i nie za 10–20 lat,
ale pokój to nie jest coś, co jest dane raz na zawsze. Nigdy tak nie
było i nigdy nie będzie.
Nie wolno również pokładać wszystkich
nadziei w pomocy sojuszników, albowiem, jak uczą doświadczenia z
przeszłości, silny zawsze będzie trzymał z silnym, a słabemu pomoże
tylko wtedy, gdy będzie miał w tym interes. Ale to już opowieść na inny
dzień.
Hej, tam gdzieś znad czarnej wody, wsiada na koń kozak młody...
Najwyraźniej
Ukraińcy, przynajmniej ci po tamtej stronie Dniepru nie
identyfikują się z krajem zwanym Ukrainą. To że Rosja na Krymie nie
poprzestanie, to było wiadome... jak już się ma Krym, to teraz trzeba
załatwić sobie do niego dostep drogą ladową, nie? Po czorta Putinowi
wyspa?
Teraz
Donieck i Charków, a za chwile Dniepropietrowsk i cała wschodnia Ukraina
będzie rosyjska... jak przed II wojną światowa. Rosja robi sobie rozbiór innego państwa, a świat
"paczy"...
Tak to się zaczęło...
... znaczy zaczęło to się dużo wcześniej, ale to był pierwszy "namacalny" efekt:
"Komandosi fejsbuka"
Odkąd na Facebooku można założyć nie tylko konto osobiste, ale również fanpage, jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać facebookowe strony o charakterze militarnym. W sieci jest mnóstwo mniej lub bardziej oficjalnych stron jednostek wojskowych, baz lotniczych, rodzajów sił zbrojnych, a nawet poszczególnych batalionów czy kompanii.
Jednak
żadna z tych stron nie miałaby racji bytu, gdyby nie skupieni wokół
niej użytkownicy, czyli fani. To oni, a raczej ich liczba i aktywność,
stanowią o popularności danego fanpage’a. Wśród fanów są profesjonaliści
związani z wojskiem czy przemysłem obronnym, byli i obecni żołnierze
oraz zwykli pasjonaci wojskowości.
Pierwszy raz z pojęciem
„miłośnicy militariów” spotkałem się jeszcze w czasach „Żołnierza
Polskiego”, a więc w epoce zdecydowanie przedfacebookowej. Godzinami
przesiadywali w sklepach militarnych, polowali na demobil, wymieniali
się informacjami co, gdzie i za ile można kupić. Dla mnie byli wtedy
zamkniętą grupą ludzi o ogromnej wiedzy na temat wojska, wyposażenia,
umundurowania i historii.
Współcześni miłośnicy militariów dużo
więcej czasu niż w sklepach z demobilem spędzają przed ekranami
komputerów. Zakupy robią on-line. W sieci szukają też informacji, a na
Facebooku – ludzi o podobnych zainteresowaniach.
To właśnie oni
są najaktywniejsi na fanpage’ach spod szyldu „military”. To są
„komandosi fejsbuka”. Są wszędzie. Na stronach polskich i zagranicznych,
na tych oficjalnych i tych nieoficjalnych (które często zezwalają na
większą swobodę wyrażania opinii). Można ich spotkać na stronach
poważnych, prezentujących wartościowe i usystematyzowane treści, jak i
tych, które jedynie hurtowo wrzucają zdjęcia (często nawet bez opisu),
licząc na jak najwięcej „lajków”.
„Komandosi” potrafią na
międzynarodowych forach walczyć o dobre imię polskich żołnierzy, do
rozgrzania klawiatury dyskutując nad konfliktami i zaszłościami
historycznymi. Cierpliwie tłumaczą reszcie świata, że nie każdy żołnierz
z polską flagą na ramieniu i w kamuflażu multicam to operator GROM-u.
Skutecznie promują polskie Siły Zbrojne na świecie. Słabość mają
zwłaszcza do Wojsk Specjalnych. Zdjęcia GROM-u, Formozy czy komandosów z
Lublińca, które prezentują polskie serwisy internetowe poświęcone
wojsku, nieomal natychmiast trafiają na tureckie, amerykańskie,
kanadyjskie czy australijskie fanpejdże. O specjalsach wiedzą wszystko.
Potrafią zaskoczyć i zawstydzić nawet profesjonalistów. Gdy
administrator oficjalnej strony jednej z polskich jednostek wojskowych
zapytany przez fana o pewien element wyposażenia żołnierzy jednostki
zasłonił się tajemnicą służbową, natychmiast jakiś inny fan udzielił
informacji na temat owego elementu.
Właśnie. Dyskusje o
wyposażeniu. „Fejsbukowi komandosi” potrafią przez kilka dni debatować
na temat zegarka operatora z JWK czy typu latarki podwieszonej pod
karabin GROM-owca. Czasami te dyskusje są pouczające, czasem zabawne,
często jednak są irytujące i kładą cień na całą społeczność. Na
przykład, gdy pada pytanie o rodzaj butów „tego żołnierza po lewej” pod
bardzo wzruszającym zdjęciem Sebastiana Łukackiego, byłego żołnierza
Jednostki Wojskowej Formoza, który po wypadku jeździ na wózku
inwalidzkim.
Internetowi maniacy militariów to dość potężne grono
osób, które mimo że niezorganizowane, to działa dość prężnie w
facebookowej cyberprzestrzeni, i sprawia, że polski żołnierz, polski
mundur i polska flaga są rozpoznawane i szanowane w tych zakątkach
globu, które do niedawna jeszcze nie wiedziały, że Polska ma w ogóle
armię. Szanowane i respektowane niejednokrotnie bardziej niż u nas w
kraju. Ale to już opowieść na inną okazję.
No a potem już poleciało... wywiady, autografy, wizyty w zakładach pracy...
Mój pierwszy raz...
No to zaczynamy... przedruki moich felietonów z PZ oraz własne, głupie przemyślenia, które nigdzie indziej się nie nadają. Pełny profil juz wkrótce...
Subskrybuj:
Posty (Atom)