Cel zniszczony
Gdy 10 lat temu po raz pierwszy opuszczałem Europe na pokładzie samolotu był
to właśnie samolot należący do Malaysia Airlines. Lot do Kuala Lumpur
zaczynałem, co prawda we Frankfurcie nad Menem nie w Amsterdamie, ale trasa
przelotu był podobna. Ukraina była wtedy dość spokojnym państwem, nikt do
nikogo nie strzelał, nie było separatystów, terrorystów czy zielonych ludzików.
Zresztą dla pasażera na pokładzie Boeinga czy Airbusa lecącego na wysokości
10km nad ziemią to, co dzieje się na dole jest czymś bardzo odległym i
nierealnym. Kilkukrotnie później przelatywałem nad Afganistanem, nad którym,
mimo toczącej się od 2001 roku wojny wciąż latają cywilne samoloty pasażerskie.
Fakt, że przelatujemy właśnie nad Bagram, Kabulem czy Mazar-i-Sharif nie
wzbudza w pasażerach większych emocji. Co najwyżej przelotne, zainteresowanie,
które nie trwa dłużej niż wybór kolejnego filmu z pokładowej filmoteki czy
poproszenie stewardessy o koc i poduszkę.
Po zestrzeleniu w czwartek malezyjskiego Boeinga 777 nad wschodnią
Ukrainą podniosły się krzyki i protesty, co samolot pasażerski robił nad terenami,
na których toczą się walki i zestrzeliwane są wojskowe statki powietrzne? Ano
leciał zgodnie z planem lotu do Kuala Lumpur. Niestety nikt, ani organizacje
międzynarodowe, ani władze Ukrainy nie zamknęły tego obszaru dla cywilnego
lotnictwa. Mimo toczących się walk wszystko, co lata powyżej FL320 (pułap 32000
stóp – jakieś 9750m) mogło spokojnie, legalnie i (podobno!) bezpiecznie
operować. MH17 w chwili trafienia rakietą przeciwlotniczą leciał na wysokości
33000 stóp, a więc 1000 stóp powyżej dolnej granicy „bezpieczeństwa”. Nie był
to zresztą pierwszy lot samolotu pasażerskiego nad terenami walk we wschodniej
Ukrainie od momentu wybuchu konfliktu. Samoloty pasażerskie latają na swoich
liniach regularnie, a wiec przed feralnym 17. lipca nad Ukrainą odbyło się
wiele lotów oznaczonych w rozkładzie lotów, jako MH17 a także zapewne wiele
lotów innych przewoźników.
Zwolennicy teorii spiskowych, zakamuflowanego rządu światowego, kosmitów
w Strefie 51 oraz czarnych helikopterów zapewne się ze mną nie zgodzą, ale nie
uważam, aby jakakolwiek frakcja zbrojna, ruch separatystyczny, czy też rząd
celowo i z premedytacją podjął świadomą decyzje o zestrzelaniu pasażerskiego
samolotu i planowym morderstwie kilkuset zupełnie obcych, przypadkowych ludzi.
Ktokolwiek w czwartek 17 lipca ”pociągnął za spust” i zestrzelił samolot
malezyjskich linii lotniczych MH17 najprawdopodobniej nie wiedział, do czego
strzela, albo uważał, że strzela do zupełnie innego, wrogiego samolotu. Z
reguły tragedie tego typu nie są wynikiem jednego błędu czy jednej pomyłki. To
zawsze jest wynik zbiegu różnych czynników okoliczności i decyzji różnych
ludzi.
Tak było 1 września 1983 roku nad
Morzem Japońskim. Samolot Korean Air KAL007 lecący planowo z Nowego Jorku do
Seulu z międzylądowaniem w Anchorage na Alasce zostaje zestrzelony przez
sowiecki myśliwiec przechwytujący Su-15. 269 pasażerów i członków załogi (w tym
członek Izby Reprezentantów USA) ginie na miejscu. Prowadzone w warunkach
zimnowojennych międzynarodowe śledztwo opiera się jedynie na poszlakach i
domysłach. Władze sowieckie początkowo wypierają się wszystkiego, potem
twierdza, iż zestrzeliły samolot szpiegowski RC135, który naruszył ich
przestrzeń powietrzną (samolot taki faktycznie tej nocy operował w okolicy).
Dopiero w 1992 roku, po upadku bloku wschodniego Borys Jelcyn przekazuje
stronie koreańskiej czarne skrzynki z lotu KAL007, które to Sowieci wydobyli z
dna Morza Japońskiego… miesiąc po katastrofie. Przez 9 lat trzymali je w
sejfie. Ponowne śledztwo, tym razem już z udziałem Rosjan, odkrywa prawdę.
Koreańscy piloci (kapitan Chun Byung-In latał na liniach cywilnych przez 9 lat
a przedtem przez 10 lat był pilotem koreańskich sił powietrznych) popełnili
błąd nie włączając systemu nawigacji bezwładnościowej INS. Na całej trasie z
Anchorage autopilot prowadził samolot na podstawie kompasu, co w rezultacie
zaowocowało zejściem z kursu nad Kamczatkę, a następnie Sachalin. Tragedia była
wiec efektem: błędu pilotów, przewrażliwienia sowieckiej obrony
przeciwlotniczej w związku z obecnością w rejonie amerykańskiego samolotu
szpiegowskiego (RC135 to nic innego jak przerobiony, również 4-silnikowy Boeing
707), do tego dodać należy także brak w działku myśliwca przechwytującego
pocisków smugowych (ostrzegawczej serii z działka piloci nie mieli szans
zauważyć) oraz specyfikę wyszkolenia sowieckich pilotów (Gienadij Osipowicz,
który zestrzelił KAL007 widział i zidentyfikował samolot, jako 747, ale nie
przekazał tego dowództwu, bo „nikt się go o to nie pytał”). Zarówno pasażerowie
jak i piloci do samego końca nie wiedzieli, co się stało i dlaczego giną,
aczkolwiek do momentu, gdy spadający kadłub rozpadł się na kawałki wszyscy byli
przytomni. Dowództwo radzieckie przynajmniej częściowo uznało odpowiedzialność
majora Osipowicza za całą sytuację i dlatego… nie otrzymał on przedterminowego
awansu (na podpułkownika został awansowany później po odsłużeniu dłuższego
czasu, jako major, a na pułkownika w momencie odchodzenia na emeryturę), a
nagroda pieniężna była najniższa (200 rubli, podczas gdy inne osoby otrzymały,
co najmniej 400) — nie wyciągnięto wobec niego żadnych konsekwencji, a
Osipowicz do dzisiaj uważa, że zestrzelił samolot szpiegowski.
Pięć lat później, gdy jeszcze nie przebrzmiały echa tragedii nad morzem
Japońskim, amerykański krążownik USS Vincennes bierze udział w operacji
„Earnest Will” mającej na celu ochronę opuszczających Zatokę Perską tankowców
przed atakami irańskich kutrów i kanonierek. Tocząca się od 1984 roku wojna
iracko-irańska przeniosła się na wody Zatoki gdzie walczące strony atakują
zmierzające do cieśniny Ormuz tankowce i statki handlowe. Sytuacja jest bardzo
napięta. Rok wcześniej iracki pocisk Exocet zabił na pokładzie fregaty USS
Stark 37 marynarzy, w kwietniu 1988 roku inna amerykańska fregata, USS Samuel
B. Roberts wpadła na irańską minę. 3. Lipca 1988 roku USS Vincennes zmierza do
portu w Bahrajnie, jednak ostrzelanie przez Irańczyków amerykańskiego śmigłowca
sprawia, iż krążownik wdaje się w wymianę ognia z irańskimi kutrami atakującymi
statki handlowe i tankowce. Załoga krążownika mimo pobytu w tak gorącym rejonie
nigdy jeszcze nie brała udziału w walce. Podczas gdy Vincennes odgryza się
kąsającym go kutrom Strażników Rewolucji z pobliskiego lotniska Bandar-e Abbas
w południowym Iranie startuje do Dubaju Airbus A300 Iran Air lot 655. Na
pokładzie jest 290 osób, a lot do leżącego po drugiej stronie Zatoki Perskiej
Dubaju ma trwać 30 minut. Startujący samolot wychwytuje radar systemu AEGIS
krążownika Vincennes i z jakiś powodów zostaje on wzięty za irański myśliwiec
F-14 Tomcat. Siedmiokrotnie wzywany do identyfikacji na częstotliwościach
wojskowych samolot nie odpowiada. Nie odpowiada również, gdy Vincennes wzywa go
na alarmowych częstotliwościach cywilnych. Piloci co prawda słyszą:
"niezidentyfikowany samolot lecący z prędkością 350 węzłów”, ale biorą to
wezwanie, jako skierowane do krążącego w rejonie samolotu P-3 Orion (oni
przecież lecą z prędkością 300 węzłów… tyle, że prędkości względem powietrza,
podczas gdy krążownik podaje prędkość obiektu względem ziemi). Rozochocona i
zestresowana walka z kutrami załoga, nie mająca tak naprawdę doświadczenia w
prawdziwych sytuacjach bojowych widzi na radarze to, co spodziewa się widzieć –
zmierzający w kierunku okrętu wrogi myśliwiec. Przestaje być ważne, że samolot
się wciąż wznosi zamiast zniżać lot (co czyniłby samolot atakujący), a sam
krążownik jest na wodach terytorialnych Iranu. Przekonany o bezpośrednim
zagrożeniu dla okrętu i załogi kapitan wydaje rozkaz. W kierunku Airbusa
startują dwa pociski rakietowe SM-2MR. Z 274 pasażerów (w tym 66 dzieci) i 16
członków załogi nie ocalał nikt. Istnieją opinie iż późniejszy zamach na
samolot PanAm nad miasteczkiem Lockerbie był swoistym odwetem fundamentalistów
muzułmańskich za zestrzelenie lotu 655.
Jak było nad wschodnia Ukrainą? Mam nadzieję, że kiedyś się dowiemy. Kto
popełnił błąd i na kogo spada bezpośrednia, a na kogo polityczna
odpowiedzialność za śmierć prawie 300 niewinnych osób. Póki co obydwie strony
konfliktu oskarżają się nawzajem wytykając sobie wzajemnie korzyści, jakie przeciwnik
mógłby odnieść z zestrzelania samolotu pełnego emerytów wracających z wakacji,
biznesmenów lecących w interesach oraz naukowców w drodze na konferencje.
Mnie zastanawia jedno. Jeżeli MH17 faktycznie zestrzeliliby Ukraińcy i
prorosyjscy separatyści by o tym wiedzieli, to w tej chwili, na zaproszenie
doniecko-donbasowych rebeliantów przy wraku pracowałyby wszystkie możliwe
międzynarodowe i krajowe agencje i komisje, separatyści ustawiliby dodatkowe
reflektory wokół wraku a bezpieczeństwa pilnowałyby słynne uśmiechnięte
„zielone ludziki”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz